wtorek, 15 kwietnia 2014
Jelly Shots
- Cait! - w całym domu rozległ się głośny krzyk mojej przyjaciółki. Westchnęłam sfrustrowana i przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze.
- Co? - odkrzyknęłam.
- Ubrać czarną czy granatową sukienkę? - jej głowa wychyliła się zza framugi drzwi. Spojrzałam na nią spod byka.
- Jeszcze nie jesteś ubrana?!
- No przepraszam bardzo, że mam od zajebania włosów na głowie i prostowanie ich zajmuje 2 godziny! - wywróciła oczami i zniknęła mi z widoku. Poprawiłam włosy zarzucając je na jedno ramie i wyszłam z łazienki. Ubrałam czarne koturny i obciągnęłam kremową sukienkę w koronkę w dół.
- Ślicznie wyglądasz - zaszczebotała wesoło Liv.
- Taa, tylko nie ta twarz.
Po chwili zostałam obdarowana BOLESNYM uderzeniem w ramie. Cisnęłam w Liv spojrzenie pełne błyskawic.
- Czujesz to?! - syknęłam.
- Że mnie mentalnie dusisz? Tak coś poczułam - wzruszyła niedbale ramionami robiąc z ust dzióbek.
- To w końcu która sukienka?
- Um.. Ta czarna.
- Na pewno?
- Tak.
Blondynka szybko wcisnęła się w sukienkę, dopasowała do tego buty i zbiegła po schodach. Zakluczyłam drzwi od mieszkania, upewniając się kilka razy czy aby na pewno są zamknięte. Lepiej dmuchać na zimne.
Weszłam do samochodu od strony kierowcy. Rozsiadłam się wygodnie i włączyłam naszą ulubioną płytę. Gdy w głośnikach rozległy się pierwsze słowa piosenki padające z ust Kurt'a Cobain'a zaczęłyśmy się wydzierać.
He's the one
Who likes all our pretty songs
And he likes to sing along
And he likes to shoot his gun
But he knows not what it means
Knows not what it means when I say aahh ..
Wyjechałam z podjazdu na ulice sprawnie obracając kierownice o 180°. Ruszyłyśmy w drogę z piskiem opon mojego kochanego Range Rovera. Boże, uwielbiam to auto.
Zbliżała się moja ulubiona część piosenki, więc odchrząknęłam i wydarłam się:
"Nature is a whore!"
- Czy zawsze będziesz sie drzeć w tym momencie? - spytała Liv, spoglądając w lusterko, by poprawić makijaż.
- Ciesz się, że nie śpiewam całej piosenki.
- Oh chwalcie niebiosa! - krzyknęła sarkastycznie dziewczyna, wyrzucając ręce w powietrze.
- Zabije cię kiedyś.
- Marzysz! - zachichotała.
Po 10 minutach jazdy zatrzymałam się przed klubem zwanym "Shot". Od zawsze do niego przychodzimy ze względu na przystojnych barmanów. Oh boże, Lando jest taki piękny, gdy nalewa nam drinki.. Ugh, znowu o nim gadam!
Liv wyskoczyła z wysokiego samochodu mało co się nie zabijając. Wybuchnęłam śmiechem a łzy zaczęły mi ściekać po policzkach. Wkurzona blondynka skierowała się do wejścia. Eh.
Po wejściu od razu skierowałyśmy się do baru, gdzie stał Lando - nasz boski barman.
- 2 galaretowe szoty - mruknęłam uwodzicielsko, ale coś mi nie wyszło, bo Liv zaczęła się brechtać. Spojrzałam na nią z ukosa.
- Brzmiałaś jak najarana fanka Justina Biebera.
Fuknęłam lekceważąco.
Lando przyniósł nasze zamówienie. Chwyciłyśmy kieliszki i od razu opróżniłyśmy je. Skrzywiłam się czując palący smak w gardle. Pokazałam gestem ręki po jeszcze jednego.
- Woah, spokojnie maleńka.
Usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam opartego o barek bruneta a obok niego jakiegoś blondyna.
- A ty to? - spytałam, śmiejąc się. Dlaczego należe do tej grupy ludzi, która już po jednym piwie jest wstawiona?!
- Louis... a to Niall - wskazał kciukiem na blondyna stojącego obok - a Wy?
- Flip i Flappy! - wykrzyczała Liv znad mojego ramienia. Wybuchnęłam śmiechem.
- Okay, Flappy... - Louis potarł moje ramie - Nawet szybko opróżniłaś tego szota, gratuluje.
- Nawet?! - uniosłam brwi ku górze zdziwiona.
Lou przytaknął.
- Zakład, że wypije je szybciej od Ciebie?
Chłopak uśmiechnął się zadziornie. - Umowa stoi.
Zawołałam Lando a on przygotował nam po 3 szoty. Chwyciłam jeden do ręki a Louis zrobił to samo.
- Ten kto przegrywa płaci za szoty - powiedział z triumfalnym uśmieszkiem, pewny swojej wygranej.
- Okej - odparłam smutno, by wydawać się na przerażoną tym wyzwaniem. Lou uśmiechnął się jeszcze bardziej, a więc złapał haczyk. Niedoczekanie skurwielu.
- Okej, na 3... - odezwał się po raz pierwszy Niall. To on potrafi mówić?! O kurwa... - 1... 2... 3!
Przechyliłam w ekspresowym tempie kieliszek i połknęłam palącą ciecz. Chwyciłam po drugi i przelałam jego zawartość w tak samo szybkim czasie. Gdy skończyłam 3 pisnęłam wstając. Louis dopiero dokańczał 3 szota. Wytrzeszczył oczy.
- Jak ty to kurwa zrobiłaś?!
- Płacisz za szoty, koleszko - wytknęłam mu język, odwracając się. Nagle zrobiło mi się słabo. Prawie upadłam, gdyby nie przytrzymała mnie Liv.
- Ej co ci jest? - spytała przerażona.
- Um.. Chyba... O kurwa, za dużo szotów - bełkotałam. - Muszę do łazienki - wykrzyczałam i pobiegłam do damskiej toalety. Padłam przed muszlą klozetową a wszystko co dzisiaj jadłam i wypiłam wylądowało w kiblu. Otarłam wierzchem dłoni usta i powoli wstałam. Przed kabiną stała Liv.
- Już lepiej?
- Tak - odpowiedziałam myjąc dłonie i lekko twarz.
Wróciłyśmy z powrotem, gdzie czekali na nas Louis i Niall.
- Wszystko w porządku? - spytał blondyn a ja kiwnęłam twierdząco głową.
- Czyli nie jesteś w ciąży? - dopytał Louis.
- Skąd takie przypuszczenia?!
- Tak sobie pomyślałem. - odpowiedział.
Liv przybliżyła się i uderzyła bruneta w ramię.
- Ej, za co to?!
- Nagły przypływ agresji - wzruszyła ramionami, szczerząc się jak głupia.
Całą imprezę spędziliśmy wszyscy razem śmiejąc się i zakładając się nawzajem. Wszystkie, w których brałam udział - wygrywałam, przez co Louis był nieźle wkurwiony. Musiał zapłacić za 6 szotów, biedactwo. Gdy była już 2 w nocy zaproponowali nam podwózkę do domu. Oczywiście, że się zgodziłyśmy. Jutro wezmę samochód z parkingu. Zamówili taksówkę, która była już po 5 minutach. Jak oni to zrobili, że tak szybko przyjechała? Nie mam zielonego pojęcia.
- No to koniec naszej przygody - odparł smutnie Louis, gdy dotarliśmy pod drzwi naszego domu.
- Jak to koniec?! - wykrzyczałam, śmiejąc się w niebo głosy.
- Zapraszam jutro do nas chłopcy.- zaproponowała Liv.
- Oo! Z miłą chęcią, ale na jedzenie czy co? - spytał Niall.
- Ten jak zawsze o żarciu - fuknął Loui.
- Na galaretowe szoty - uśmiechnęłam się szeroko.
Gdy już wchodziłam do domu, Louis złapał mnie za nadgarstek. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Liv była już w domu a Niall siedział w taksówce.
Nagle przybliżył się i lekko musnął moje wargi swoimi. Zarzuciłam swoje ręce na jego kark, przyciągając go jeszcze bliżej do swojego ciała. Odsunął się, uśmiechając się wesoło. Szedł w stronę taksówki, gdy nagle obrócił się.
- Do jutrzejszych galaretowych szotów, piękna. Tym razem wygram - stwierdził zadowolony.
Moje policzki przybrały koloru czerwonego.
- Masz marzenia! - krzyknęłam i weszłam do domu z szerokim uśmiechem już licząc minuty do ponownego spotkania z Louisem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
<3 Jest wspaniały <3
OdpowiedzUsuń