niedziela, 28 grudnia 2014

Fallen Angel cz.5




Nawet jeśli jesteś aniołem i tak zawsze znajdzie się ktoś komu będzie przeszkadzał szelest twoich skrzydeł.

Odkąd zobaczyłam wizję z czarnymi skrzydłami codziennie rano rozkładam skrzydła, by spojrzeć czy nadal są białe. Jak to możliwe, że przybrały smolisty kolor. Może to wina sadzy ale przecież nie pokryła by ich w ciągu paru sekund. Moje przemyślenia przerwał dźwięk dzwonka.
Zbiegłam na dół by otworzyć... nim zdążyłam zobaczyć dokładnie kto to do mojego domu jak proca wskoczył Zayn, a zaraz za nim Jessy.
- Czemu od razu mi nie powiedziałeś?! Cześć T.I - przywitała się dalej goniąc Zayn'a.
- O co poszło? - spytałam opierając się o ścianę.
- Dlaczego nie powiedzieliście mi, że jesteście razem już od ponad miesiąca?
- Chcieliśmy ci powiedzieć osobiście, a z resztą nie było pewne czy będziemy razem dłużej nić tydzień.
- Czemu? - zapytał Zayn, a ja słodko sie do niego uśmiechnęłam.
- Jesteś dupkiem skarbie - powiedziałam puszczając mu oczko.
Jessy zaśmiała się głośno zapominając, o tym, że jest zła na swojego brata. Zaprosiłam ich do środka dzięki czemu już po chwili siedzieliśmy w salonie popijając gorącą herbatę.
- Już niedługo czas na nowo zacząć szkołę. To już nasz ostatni rok razem.
- Nie przejmujmy się tym. Zawsze możemy iść razem na studia, to nie musi być koniec naszej znajomości - uspokoiłam swoją przyjaciółkę, która jak zwykle od razu wyobrażała sobie najczarniejszy scenariusz. 
- Ty już na pewno się nigdy ode mnie nie uwolnisz - powiedział Zayn obejmując mnie ramieniem.
- Mam taką nadzieję - wyszeptałam przypominając sobie ostatnią wizję i widok mojego chłopaka, który zostaje pochłonięty przez ogień.

*dwa miesiące póżniej*

Obudził mnie dźwięk dzwonów... przecież nie mieszkam blisko kościoła więc co jest do jasnej cholery grane? Otworzyłam oczy zauważając, że nie znajduję się już w moim pokoju. Byłam w takiej jakby to opisać... anielskiej poczekalni. Sprowadzają tu anioły, które coś przeskrobały albo mają podjąć się kary za niespełnienie swojego zadania. Obok mnie nie było nikogo, nagle zobaczyłam czarną postać wynurzającą się za drzwi. 
- T.I proszę za mną.
Nie chcąc jeszcze bardziej pogarszać mojej sytuacji udałam się za upadłym aniołem, który odbywał tu karę. Przede mną pojawiła się czwórka najwyższych. Patrzyli na mnie z pogardą.
- Witaj młody aniele. 
- Dzień dobry... - wymamrotałam nadal nie wiedząc o co chodzi.
- Obserwowaliśmy cię od dłuższego czasu i nie możemy dłużej pozwalać na to małe niebo, które stworzyłaś sobie na ziemi. Czy pamiętasz naszą główną zasadę?
- Anioł jest oddany tylko światu, bo to świat go potrzebuje.
- Właśnie, a ty nasz młody aniele ostatniego czasu nie należysz już do świata. Tylko do tego ziemskiego chłopaka, który nie ma za grosz szacunku do wyższych spraw.
- Okazuje to trochę inaczej ale na prawdę jest dobrym człowiekiem.
- Czy ty go bronisz?
- Ja....
- Związki aniołów z ludźmi są zakazane i myślę, że nie muszę ci przypominać jaka grozi za nie kara.
- Wygnanie.
- To już nie będzie zwykłe wygnanie w twoim przypadku. Ty go kochasz, widzimy to. Kara będzie bardziej surowa. Twoje skrzydła pokryje czarna sadza, będzie pokazywała sposób w jaki upadłaś. Będzie przypominać ci o utracie zbawienia. Już zawsze będziesz czuła smutek... twoja świętość odejdzie na zawsze.
- Co mogę zrobić by to się nie stało?
- Pozwolić mu odejść.
- W jaki sposób?
- Wydaje mi się, że widziałaś swoje wizje. Przykro mi.
Gdy stamtąd wyszłam już nic nie było takie samo. Do tej pory żyłam jak normalny człowieka, który został obdarzony parą skrzydeł ale teraz musiałam wybierać. Wieczne potępienie czy strata jedynej osoby, którą kocham. Przypomniała mi się kartka, która znajdowała się razem z sukienką od Niall'a. 
"Dla mojego Anioła"
Już nie długo... pomyślałam wracając na ziemię. Dziś jest dzień z mojej wizji. Nie dostałam żadnego wyraźnego znaku ale czuję jak moje skrzydła zaczynają swędzieć, to jedyna przypadłość, która mówi mi, że zbliża się niebezpieczeństwo.
Stanęłam przed lustrem oglądając swoje śnieżnobiałe skrzydła, które tego wieczoru miały zmienić swą barwę i skazać mnie tym samym na wygnanie. Rodzice nie byli by dumni... ale co oni tam wiedzą. Nigdy nie byli postawieni w takiej sytuacji. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, potem okazała się, że oby dwoje skrywali tą samą tajemnicę. Na ich korzyść ale ja nie miałam takiego szczęścia. Moja miłość jest śmiertelna. Zwyczajny anioł stróż żyje do 200 lat ale te upadłe.... mają życie wieczne w ciągłej udręce i cierpieniu. 
Moje przemyślenia przerwał dźwięk telefonu, na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie mojego chłopaka przez co w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
- Halo.. - wyszeptałam starając się powstrzymać drżenie głosu.
- Spotkamy się dzisiaj na tej imprezie u John'a?
- Musimy tam iść? - zaczęłam panikować - Może pojechali byśmy gdzieś indziej?
- T.I.. już obiecałem mu, że przyjdę i pomogę mu wszystko przygotować.
- Ale...
- Skarbie jeśli nie chcesz iść możemy spotkać się jutro, chociaż wolałbym zobaczyć cię jeszcze dzisiaj.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć rozłączył się. Przełknęłam głośno ślinę i zaczęłam przygotowywać się psychicznie na wieczór... to będzie ciężki dzień

W zasięgu mojego wzroku pojawił się płonący budynek. Nadszedł czas T.I. Zapach dymu był nie do zniesienia. Widziałam ludzi krzyczących, by ktoś im pomógł oraz jego... Wychylał się przez okno płacząc. Dzięki wyostrzonym zmyśle słuchu mogłam słyszeć każde jego słowo.
" Proszę nie dziś, tak bardzo ją kocham. Boże daj mi to przeżyć"
Rozłożyłam skrzydła i mogłam oglądać jak każde pojedyncze pióro zmienia kolor. Już zostałam ukarana. Właśnie miałam się wzbić w powietrze gdy obok zobaczyłam Niall'a... on także miał skrzydła. Jednak jego pióra były szare. Spojrzał w moim kierunku z współczującym wzrokiem po czym odleciał zostawiając tych ludzi. I to ma być prawdziwy anioł?
Oderwałam stopy od ziemi podlatując do okna. Moje skrzydła były wyjątkowo ciężkie jakby cały ciężar win tego świata zwalił się na nie w jednym momencie ale to mnie nie powstrzymało. Złapałam Zayn'a za rękę, a on patrzył na mnie przestraszonym wzrokiem.
- Wytłumaczę to - mamrotałam.
Ciężar skrzydeł w połączeniu z moją wagą i obciążenie jakie dodawał Zayn sprawiły, że po przeleceniu jednego kilometra opadłam z sił. Na szczęście wylądowaliśmy na jednym z dachów. Mulat odskoczył ode mnie.
- Czym ty jesteś?! - krzyczał.
- Jak widać aniołem stróżem.
- Więc dlaczego twoje skrzydła są osmolone?
- Upadłam... by móc cię ratować.
Chłopak patrzył na mnie jakby nadal nie mógł uwierzyć w to co się dzieje dotkoła nas. Podszedł do mnie wolnym krokiem i prawą ręką dodknął piór.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Bo wolałam oddać własną duszę samemu diabły niż żyć z świadomością, że nie uratowałam osoby, którą kocham.
- I co teraz z nami będzie?
- Będę musiała odejść...
- Jak to?
Stanęłam na palcach całując jego usta możliwe, że po raz ostatni.
- Bardzo cię kocham Zayn - chlipałam - będę się tobą opiekować. Obiecuję.. będę blisko.
- T.I!
Z prędkością światła wzbiłam się do lotu zostawiając go samego na dachu. Łzy kapały z moich policzków i niczym kule rozbijały się na ulicy. Teraz już nie ma dla mnie nieba... moje niebo odeszło razem z nim.

Od tamtego dnia minęło już sto lat.. Wszyscy, których kochałam umarli. Zayn nigdy się nie ożenił, do końca swojego życia został kawalerem. Jessy wyjechała na studia, założyła rodzinę, miała cudowne dzieci i wnuki. Niall został aniołem stróżem jednak upadł... tak samo jak ja. Z czasem ciężar jaki przygniatał moje skrzydła wzrósł.. już nie mogłam się wzbić. Byly nie użyteczne. Przemierzałam świat w samotności do czasu gdy znów spotkałam go.. Upadły anioł... Niall Horan, już nie wyglądał tak olśniewająco jak zawsze. Jego złociste włosy przybrały kolory słomy, oczy zostały pozbawione blasku z jego twarzy zszedł uśmiech. To kara jaką poniósł każdy z nas. Kara za ocalenie życia, kara za miłość, której nie wybrałam, kara za wielką stratę, kara za chwilowe szczęście, kara za bycie sobą, kara za życie... ale nie płaczę.... nie płaczę... nie zwijam się w kłębek w jakimś brudnym kącie.... nie płaczę... przecież anioły nie powinny płakać.

*** 
Ostatnia część imagina.... trochę go zaniedbałam ale na prawdę nie miałam pomysłu.
nie wiem czy takie zakończenie wam się spodoba...
mam nadzieję, że zostawicie jakieś komentarze i spotkamy
się niebawem :****
Szczęśliwego nowego roku wszystkim! I oby okazał się jeszcze lepszy niż ten <3

piątek, 26 grudnia 2014

Cool kids

 Mój dzień i Harryego każdego dnia wyglądał tak samo. Codziennie spotykaliśmy się na skrzyżowaniu dwóch ulicy Royals i Crowds a następnie szliśmy do sklepu na przeciwko po nasze ulubione żelki. Dokupowaliśny również do tego coś do picia i na tym kończyła nam się nasza ambitna lista zakupów. Po małych zakupach szliśmy wspólnie w stronę parku. Rozkładaliśmy koc w naszym miejscu po środku trawnika. Harry zawsze siadał po turecku, poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne które czasem ubierał. Wyjmował z plecaka książkę i zaczynał ją czytać całkowicie się w nią pochłaniając niczym wchodząc w świat opisany w książce. Ja natomiast wyjmowałam swój mały i skromny szkicownik w którym rysowałam różne rysunki, czasem zapisywałam relacje z dnia a zdarzało się także, że pisałam piosenki. Po pół godzinnej ciszy najczęściej Harry otwierał paczkę naszych ulubionych żelek. Łapał jeden do ust, odgryzał truskawkową część - jego ulubioną - a mi oddawał pomarańczową - moją ulubioną. Po przeczytaniu książek i robieniu innych nudnych rzeczy najczęściej szliśmy do biblioteki po nowe książki lub rozchodziliśmy się do swoich domów.
Jednak tego dnia coś przerwało naszą rutynę. Gdy Harry milczał i czytał swoją nową książkę coś mignęło mi przed oczami a po chwili uderzyło mnie boleśnie w głowę. Złapałam sie zszokowana za głowę upuszczając notes. Harry oderwał się od swojej książki.
- Jezu, Kate, dobrze sie cz...
Nie dokończył bo w tym momencie podbiegł do nas nieznajomy chłopak. I wierzcie mi lub nie w jego oczach widziałam całe morze gwiazd. Ból który odczuwałam w głowie całkowicie minął kiedy kucnął przede mną i delikatnie dotknął mojego ramienia.
- Wszystko okej? Nic cie nie boli? Zadzwonić po pogotowie?
Zachichotałam a po chwili uświadomiłam sobie, że ja do cholery nie umiem chichotać jak normalna dziewczyna, bardziej jak hiena. Zaczerwienłam się.
-Uh, nie, wszystko jest okej.
- To dobrze! Mój przyjaciel to kompletna ciamajda, rzuca piłką tam gdzie nie powinien.
I znowu zachichotałam a do cholery nie powinnam!
- Jestem Niall tak przy okazji - podał mi rękę którą uścisnęłam.
- Kate.
- Więc um, dobra, czas na mnie. - Chwycił piłke i uśmiechając się do mnie ostatni raz odszedł do grupy swoich przyjaciół którzy siedzieli na trawniku i czekali na jego powrót z piłką.
- Boże, Harrey, widziałeś co za ciacho!
Harry wynurzył nos zza książki i udawał obojętnego ale jego oczy go zdradziły.
-Taa, super Kate.
Naburmuszyłam się.
- Boże, Harry jesteś takim nudziarzem! - krzyknęłam.
Harry z plaskiem zamknął swoją książkę i usiadł naprzeciwko mnie a jego nos był na wysokości mojego nosa.
- Mógłbym powiedzieć to samo o Tobie!
- O mnie? - zdziwiłam się - To ty cały czas siedzisz, czytasz książki a jeśli chcę rozpocząć rozmowę to odpowiadasz wymijająco! W ogóle nie rozumiem dlaczego sie tłumacze! Jeśli jestem taka nudna to dlaczego spędzasz ze mną czas?! - spytałam zdenerwowana.
 - Skoro ja jestem taki nudny to dlaczego spędzasz ze mną czas? - odpowiedział pytaniem na pytanie Harry uśmiechając się a w jego policzkach pojawiły się głębokie dołeczki.
I tu mnie ma, bo nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
- Uh, um, ja pierwsza zapytałam! - podniosłam palec wskazujący uśmiechając się a Harry zachichotał spoglądając w dół. W tym momencie uświadomiłam sobie, że pierwszy raz od bardzo dawna rozmawiamy. Rozmawiamy normalnie.
- Bo lubię spędzać z Tobą czas nie ważne czy rozmawiamy, czy jemy, czy śpimy czy czytamy książki. Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteś obok, że jesteś tu ze mną a nie z jakimś Niallem - przewrócił oczami - uwielbiam patrzeć znad książki jak obracasz długopis w ustach albo zasypiasz z głową na swoim notesie. Uwielbiam to w jaki sposób jemy żelki- dziwny choć oryginalny. Uwielbiam patrzeć na Ciebie w ciszy. Kiedy o coś pytasz odpowiadam wymijająco bo bardziej skupiam się na patrzeniu na Ciebie niż na odpowiedzi. Nadal się zastanawiam dlaczego się ze mną przyjaźnisz.
- Przyjaźnie się z Tobą Harry z tych

samych powodów plus jeszcze kilka bonusów.
Harry uśmiechnął się i przybliżył swoją twarz. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przyciągnęłam do siebie z uczuciem całując go w usta. Był lekko zszokowany i myślałam, że tego nie chce więc chciałam się odsunąć lecz Harry chwycił mnie jeszcze mocniej i oddał pocałunek.
- Nie oddalaj się ode mnie. Tak jest idealnie. - powiedział pomiędzy pocałunkami łapiąc powietrze.
- Chyba nasze spotkania już nie będą takie nudne! - zaśmiałam się.
- Jeśli masz na myśli to, że będziemy spędzać czas na takich przyjemnych rzeczach to sie zgadzam.
Uśmiechnął się łącząc jeszcze raz nasze wargi razem.



   **Nie ważne co robisz z osobą, którą kochasz tylko ważne jest to, że robicie to razem.**


----------------------------------------------------
Jezu kochani!
Minęło tak strasznie bardzo bardzo dużo czasu odkąd nic nie napisałam! Nie mam nic na swoją obronę, więc śmiało możecie mnie ukrzyżować albo spalić żywcem, zgadzam się!
Imagin jaki jest taki jest. Przepraszam ostatnio jestem beznadziejna a Pigi dobrze o tym wie. Anyway.
Postaram się poprawić obiecuje! Kocham Was i Szczęśliwego Nowego Roku ❤

czwartek, 11 grudnia 2014

Blank Space


Jesteśmy zbyt młodzi i bezmyślni, to zajdzie zbyt daleko i sprawi, że nie będziesz mógł oddychać lub pozostaniesz z paskudną blizną na sercu.

Ludzie mówią, że nie można całe życie żyć czymś czego już nie ma. Wspomnienia przecież są... więc dlaczego kiedy tylko chcę powiedzieć coś o mojej przeszłości w głowie zapala mi się lampka i po raz tysięczny wygłasza się komunikat "straciłaś to". Ostatnio dość często rozmyślam nad tym co było przez co nie mogę skupić się na teraźniejszości. Znajomi opowiadają o swoich zeszło-imprezowych podbojach, a ja mogę jedynie przytakiwać im głową. W moim życiu nie dzieje się nic odkąd on odszedł. Ale wracając do początku, nasza opowieść zaczęła się mniej więcej tak...

Jak zawsze w piątek wyruszyłam do swojego ulubionego klubu "after dark", w którym miałam się spotkać ze znajomymi. Ubrana w obcisłą czarną sukienkę w drobne stokrotki przemierzałam miasta nucąc pod nosem jedną z ostatnio usłyszanych piosenek. Gdy do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki muzyki, która grała po drugiej stronie ulicy, odetchnęłam z ulgą.
Rozejrzałam się na boki, sprawdzając czy bezpiecznie mogę przejść, po czym biegiem ruszyłam przez ulicę od razu wbiegając do klubu. Ochroniarze już mnie znali więc nawet nie fatygowali się by mnie zatrzymać i sprawdzić mój dowód.  
Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu szukając mojej przyjaciółki Bo, jej chłopaka Tristan'a oraz jego przyjaciela Josh'a. Poprawka.... okropnie, wręcz obrzydliwie przystojnego Josh'a, który w dodatku jest świeżo co po rozstaniu więc chyba nadszedł czas, by ktoś go pocieszył. Chciałam się odwrócić do tyłu gdy ktoś na mnie wpadł, wylewając na moją sukienkę drink'a.
- No świetnie! - krzyknęłam podnosząc wzrok na chłopaka, który stał obok przepraszając mnie w kółko. 
- Na prawdę nie chciałem - mamrotał.
- Co mi po twoich przeprosinach!? Teraz muszę wrócić do domu i się w coś przebrać zanim Josh mnie zobaczy.
- Jeśli chcesz mogę cię podwieźć, jeszcze nic nie piłem... rozumiesz - powiedział wskazując gestem ręki na moją sukienkę.
- Zabawne - warknęłam - Okay... Więc gdzie masz samochód?
- Motor.
- Co?!
- Jeżdżę motorem. No wiesz... taki jakby rower tylko, że nie trzeba pedałować i jest szybszy.
- Wiem co to motor.
Nie chcąc tracić więcej czasu na rozmowę z... jakkolwiek ma na imię, wskazałam ręką, by prowadził nas do swojego pojazdu, o którym po drodze musiałam jeszcze słuchać długie komplementy. Czy ta maszyna jest jego dziewczyną?
Brunet podał mi kask ale jako największa niezdara na całym świecie nie potrafiłam go zapiąć.
- Poczekaj, pomogę ci tylko nie wierzgaj się tak.
Podniosłam pod brudek, by miał lepszy dostęp do zaczepu, a on dość sprawnie zapiął zapięcie i patrząc mi prosto w oczy przejechał kciukiem po moim policzku tak, że po całym moim ciele przeszły mnie dreszcze.
- Gotowe - pokiwałam lekko głową nie będąc w stanie wykonać bardziej skomplikowanego ruchu.
Już po chwili pędziliśmy w stronę mojego domu, w którym szybko się ubrałam i od razu z powrotem wskoczyłam na motor, by jechać po raz kolejny do klubu. Jednak tym razem nie miałam już w głowie przystojnego Josh'a... tylko ten mały gest chłopaka, którego nie znam nawet imienia.
Oddałam brunetowi kask, który jakimś cudem udało mi się zdjąć, po czym poprawiłam tym razem kremową sukienkę.
- Dziękuję - powiedziałam zerkając nerwowo na buty.
- Nie ma za co. Teraz bez przeszkód możesz biec do swojego chłopaka.
- On nie jest moim chłopakiem - wyszeptałam.
- Ohhh... - wymamrotał - W takim razie jeśli masz jeszcze jakieś dziesięć minut, może pójdziesz ze mną na drinka?
- Z chęcią.
- Jestem Louis - powiedział wyciągając w moim kierunku rękę.
- T.I.
Chciałam uścisnąć jego rękę ale on zrobił coś co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Splótł nasze palce i uśmiechając się ruszył w stronę baru.

Tak się poznaliśmy... z perspektywy czasu uważam, że było to kiczowate. Nie przewrócił się, nie zrobił tego przypadkowo. Zawsze opowiadał o tym, że od razu wiedział, że będę jego więc musiał działać. Więc wylał na mnie drink'a. Może nie było to najbardziej romantyczne zagranie z jego strony, może tak na prawdę sama wmówiłam sobie, że to słodkie ale skutek był jeden. Pokochałam go.
Dalej toczyło się już z górki. Randki, wspólne imprezy, poważny związek, zaręczyny ale na tym się zatrzymało. Niby chcieliśmy być razem, zachowywaliśmy się jak małżeństwo, mieszkaliśmy ze sobą dobre parę lat ale chyba byliśmy nadal za młodzi. Chcieliśmy jeszcze się wyszaleć, a szczególnie ja... Byłam młodsza, nie w głowie było mi ustatkowanie, szczęśliwa rodzinka i dzieci. Więc kiedy ja zaczęłam powoli odpuszczać sobie nasz związek on odszedł. A było to tak...

Znów wróciłam do domu lekko podpita. No dobra... miałam wypite o dużo za dużo ale byłam w stanie mówić więc nie mogło być aż tak źle. W progu drzwi od salonu stał mój narzeczony ze skrzyżowanymi rękami i miną jakby chciał kogoś zabić... tym kimś chyba byłam ja.
- Dziewczyno masz już 22 lata nie uważasz, że czas trochę przystopować?
- Mam tylko 22 lata, kiedy się wyszaleje jak nie teraz?
- Nie mam już do ciebie siły.
- Bo się popłaczę - zaśmiałam się - nie widzisz, że świetnie się bawię bez ciebie? Jak chcesz, to odejdź.. Nikt cię tu nie trzyma.
- Będziesz tego żałować.
- Jak na razie żałuje tylko tego, że w dniu kiedy się poznaliśmy, wyszłam z domu.
To ostatnie co mu powiedziała. Już po chwili oczy zaszły mi mgłą i w oddali słyszałam tylko jego głos.
Ocknęłam się w szpitalnej sali. Panikując zaczęłam rozglądać się po bokach szukając Louis'a ale go nie było. Pielęgniarka powiedziała mi, że przywiózł mnie jakiś chłopak, nie podał swojego imienia i nazwiska, powiedział tylko by się mną zajęli i zniknął.
W myślach odtwarzałam sobie to co powiedziałam mu zeszłego wieczoru... Odszedł przeze mnie.

Od tamtego dnia staczałam się coraz niżej. Przestałam spotykać się z znajomymi, ogólnie moje życie polegało na bardzo interesującym wpatrywaniu się w ścianę. Żyłam złudną nadzieją, że on kiedyś wróci ale po upływie pół roku przestałam w to wierzyć i po raz kolejny jestem w punkcie wyjścia.
Dziś stoję tu, a dokładniej na barierce jakiegoś mostu, patrzę w dół i po prostu chcę polecieć. 
Przyjaciele nie mieli racji, ja nie żyję przeszłością... bez niego wcale nie żyję. Jestem ale czy można to nazwać życiem?
Gdy chcę już robić ostatni krok do przodu w ułamku sekundy widzę wszytko.. każdy uśmiech, uścisk, czas spędzony razem... widzę każdy moment mojego życia i cholera. Chcę więcej takich chwil.
Niechętnie zeszłam z barierki opierając się o nią. Westchnęłam pod nosem wyciągając z tylnej kieszeni spodni komórkę. Wybrałam tak dobrze mi znany numer i czekałam, aż odbierze.
- Halo?
- Miałeś rację - wymamrotałam - żałuję i to strasznie. We wszystkim miałeś rację, moje życie wcale nie było ciekawsze kiedy mogłam imprezować, bo kiedy wracałam do domu on był pusty. Nikt nie stał w drzwiach i nie mówił mi jaką jestem kretynką. Na początku myślałam, że to żart... Że wrócisz po kilku dniach ale nie wracałeś, a dzisiaj zrozumiałam, że potrzebuję więcej czasu. Ale tylko pod jednym warunkiem... że ty będziesz obok.
- Boże dziewczyno! Trochę ci to trwało - zaśmiał się - musiałem czekać pół roku, aż zadzwonisz i przyznasz mi rację.
- Czekałeś? - zapytałam z nadzieją.
- Każdego dnia i każdej przeklętej nocy bez ciebie.
- Proszę... przyjedź, zostań i już nigdy nie odchodź - płakałam siadając na zimnej powierzchni chodnika - Błagam...
- Kochanie.. nie płacz skarbie już do ciebie jadę.
Kiedy w opłakanym stanie wróciłam do domu, on już tam był. Stał jak zwykle w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami i swoim wyrafinowanym wyrazem twarzy.
Wpatrywałam się w niego starając się upewnić w fakcie, że to dzieje się na prawdę...że on tu jest, a nie tak jak zawsze. Podejdę, a on okaże się tylko wytworem mojej wyobraźni.
- Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą jaką kiedykolwiek znałem - przyznał podchodząc bliżej.
Potarł wierzchem dłoni o moją twarz, a ja wtulając się w jego dotyk powtarzałam sobie w myślach jego imię niczym mantrę, która miała mi go przywrócić.
- Ale jednocześnie jesteś tą samą osobą, którą kochałem wczoraj, tą którą kocham dziś i tą którą będę kochał, aż do końca moich dni.
Zawiesiłam mu ręce na szyi chcąc przyciągając go jak najbliżej siebie, czułam jak jego serce bije i wiedziałam w tym momencie tylko jedno... Już nigdy nie pozwolę mu wysunąć się z moich rąk.


Powiedzą ci, że jestem szalona ale w środku odczuwam pustkę i wypełnią ją twoim imieniem.

***
No to kolejny Imagin dedykowany wam moje Aniołki.
Może nie wprowadza on w świąteczny nastrój ale wydaje mi się być całkiem okay.
Wiem, że teraz jest czas popraw i podsumowujących sprawdzianów,
więc trzymam za was kciuki i mam nadzieję, że te święta
spędzimy razem :)))
To co może tym razem dobijemy do 3 komentarzy? albo więcej.
No wiecie taki prezent pod choinkę...
A skoro o prezentach mowa to chciałam przypomnieć o możliwości składania zamówień 
bądź dedyków dla bliskich wam osób :)))
czekam na wasze komentarze <3 wasza na zawsze Patrycja.

środa, 3 grudnia 2014

Me and my broken heart

Walczyłem już z wieloma chorobami. Zachorowałem jednak na tę nieuleczalną. Choruję na ciebie i nie umiem się z ciebie wyleczyć. (...) Cholera, umrę na ciebie.

Zamknij oczy. Nic się już nie dzieje. Widzisz? Pył, po bitwie dawno opadł. Strzały przestały huczeć. Wojna się skończyła. Świat po raz kolejny odetchnął pełną piersią. Czujesz? To zapach zwycięstwa... Wygraliśmy ale czy na pewno?

- Wygląda tu jak po przejściu tornada. Co wyście tu robili?
- Kolejna kłótnia - mruknęłam podnosząc z ziemi kawałki rozbitego wazonu.
- A to mi nowość. Chcesz pobyć sama? - zapytała wstając z kanapy.
- Nie jesteś zła?
- Na Harry'ego tak, ale ty nie zrobiłaś nic złego.
- Poprawi się. Przecież obiecał.
- T.I... ludzie się nie zmieniają, a jeśli tak to na gorsze.
- Daj mu szanse - wyszeptałam.
- Dostał ich za wiele. Pomyśl o tym, a ja idę do Liam'a, bo umówiliśmy się na randkę.
- Jasne leć, bawcie się dobrze - wymamrotałam układając poduszki z powrotem na swoje miejsce.
Ostatni raz pomachałam swojej przyjaciółce na pożegnanie, po czym usiadłam na podłodze kuląc się w mały kłębek. Odetchnęłam głośno, prawie dławiąc się własnymi łzami. Nie wiem dlaczego nadal tu jestem skoro wiem, że on się nigdy nie zmieni. W głębi serca nadal mam jakąś małą iskierkę nadziei, że pewnego dnia przyjdzie do domu z bukietem róż i po raz ostatni obieca, że się zmieni i tym razem to będzie prawda. Tą nadzieje mam tylko z jednego powodu... bo przecież nie musi ze mną być. Nie ma z naszego związku żadnej korzyści, a jednak pomimo tego nie odchodzi. Już nawet nie pamiętam do końca jak się poznaliśmy, znaczy wiem, że było lato, jakaś impreza na plaży, a on uratował mnie przed pijanym kolesiem ale co działo się potem? Wielka pusta w głowie.
Podniosłam się z ziemi sprzątając resztę pokoju zanim wróci jak zawsze po kilku głębszych i wdepnie w jakieś szkło, bo do tej całej szopki wokół nas brakuje mi jeszcze tylko rozciętej nogi.
Kiedy wszystko już było wysprzątane co do najmniejszego zakamarka, usiadłam na kanapie okrywając się kocem, teraz wystarczy tylko czekać, aż wróci obieca swoje po raz tysięczny i nareszcie będę mogła się położyć. 

Zaczęłam powoli przysypiać kiedy usłyszałam ciche zamykanie drzwi. Byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły otworzyć oczu. Poczułam jak ktoś przy mnie kuca i odsłania moją twarz spod grubej warstwy włosów.
- Przeprasza... ale nie umiem się zmienić. Staram się ale nie umiem.
Nie odezwałam się, chciałam by dokończył swoją wypowiedz, bo na prawdę ciekawiło mnie co ma do powiedzenia.
- Chciałem dzisiaj od ciebie odejść - moje serce zaczęło walić jak oszalałe jednak nadal nie otwierałam oczu - na prawdę chciałem to zrobić ale jak zwykle stchórzyłem. Dzisiaj nie piłem, po prostu chodziłem po mieście szukając sobie jakiegoś miejsca i nie wiem dlaczego wróciłem pod nasz dom. Wydaje mi się, że moje serce i cała reszta znalazły już sobie miejsce, które jest przy tobie... Skarbie nie mogę ci obiecać, że się zmienie, ale jeżeli będziesz chciała ode mnie odejść zrozumiem.
Łza spłynęła po moim policzku kiedy zdałam sobie sprawę z tego co powiedział. Chciał odejść i ma nadzieje, że to ja odejdę.
Uchyliłam lekko powieki zauważając jego opuchnięte i zaczerwienione oczy przez co momentalnie zerwałam się z miejsca.
- Jazu Harry... biłeś się z kimś? może trzeba to przemyć albo... - mamrotałam ujmując jego twarz w dłonie.
- To tylko od płaczu - wyszeptał układając dłonie na moich plecach.
Potarłam kciukiem o jego lekki zarost i oparłam czoło na jego ramieniu.
- T.I... ja na prawdę nie umiem się zmienić.
- Ciii - wyszeptałam - Damy radę, na prawdę...
- Nie zasługuję na ciebie. Tylko cię ranię, nie chcę tak żyć.
- Chcesz odejść? - wymamrotałam podnosząc na niego wzrok.
Jego piękne zielone oczy zakrywała gęsta mgła, w której widziałam jak mój anioł odchodzi. Pokiwał przecząco głową, wtulając się w moje włosy. Przycisnęłam policzek do jego klatki piersiowej zastanawiając się co mamy zrobić... kocham go, całą sobą ale czy to wystarczy by nam się udało?
- Wyjedźmy gdzieś... na miesiąc albo więcej. 
- I co to zmieni?
- Nie mam pojęcia ale to jedyna rzecz jaka wpadła mi do głowy. Nie mówmy nikomu gdzie, najlepiej jedźmy przed siebie... może gdy spędzimy ze sobą trochę czasu będziemy wiedzieć co zrobić. Jeśli się nie uda, to chyba już będzie koniec - szeptałam zaciskając ręce na jego koszuli.
- Spróbujmy.

~dwa miesiące później~

- Dlaczego zawsze musisz być taka uparta? - ryknął, a ja zaczęłam się śmiać - Co cię tak bawi?
Podeszłam do niego nie tracąc nawet na moment uśmiechu, po czym pocałowałam go namiętnie wiedząc, że to na pewno pomoże go uspokoić.
Pod opuszkami palców czułam jak jego mięśnie się rozluźniają i widziałam jak jego twarz przybiera łagodniejsze rysy... Znów wyglądał jak mój Harry.
- Nie tylko uparta ale i cholernie zazdrosna - powiedziałam ostatni raz cmokając jego różowe usta.
- Czyli jednak coś nas łączy - zaśmiał się opierając swoje czoło o moje.
Staliśmy tak parę minut nie zwracając uwagi na idących obok nas ludzi. Jak widać kłótnie na lotnisku są dość częste, bo wszyscy mijali nas nie zerkając na to co się dzieje.
- Chyba już czas wracać do domu, naszego domu - powiedziałam chwytając go za rękę.
- Kocham cię - wyszeptał patrząc mi prosto w oczy - Powinienem mówić ci to częściej, może dzięki temu wiele naszych głupich kłótni nie miało by miejsca ale z drugiej strony - zaśmiał się - czasem wydaje mi się, że to właśnie dzięki nim pokochałem cię tak bezgranicznie.
- Przez ostatnie dwa miesiące nie kłóciliśmy się wcale i przyznam szczerze, że nie brakowało mi tego... może troszeczkę.
- Dlaczego?
- Bo po każdej kłótni nadchodzi taki czas gdy nic nie jest ważne, gdy uświadamiam sobie jak bardzo jesteś dla mnie ważny i zawsze ci przebaczam. Panie Harry Styles ja po prostu uwielbiam się z panem godzić.
Puściłam mu oczko.
- To może raz na jakiś czas będziesz udawać obrażoną, a ja będę cię przepraszał?
W drzwiach lotniska zobaczyłam Liv, Liam'a i resztę chłopaków uśmiechających się od ucha do ucha.
- Powiedziałeś, że nie umiesz sie zmienić - szeptałam mu na ucho - kłamałeś...
- Ale w jednym nie kłamałem nigdy - odpowiedział - Kocham cię najbardziej na świecie.
- Ja ciebie też...


***
Dziękuję za dwa komentarze pod ostatnim imagin'em :')))
Chyba już wam się znudziło czytanie tego bloga i jest mi z tego powodu przykro, 
bo dla was jest to tylko parę sekund pisania, 
a dla mnie pochwała mojej wielo godzinnej pracy.
Dziękuję tym, którzy ze mną zostali ponieważ doceniam wasze każde wejście :)
i mam nadzieje, że spędzimy ze sobą jeszcze kolejne lata :*
Do zobaczenia niebawem...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rich Poor


Kocham Cię za wszystko i za nic, a moja miłość do Ciebie nie zna granic.

Zayn... skarbie posłuchaj mnie uważnie. Twoja przyszła dziewczyna ma zaakceptować całego ciebie. Tego chłopaka, który popełnia błędy, a nie wielka sławę z wypchanym portfelem. Wiem, że trudno znaleźć rozwiązanie na to wszystko co teraz się dzieje dookoła ciebie ale synku musisz walczyć o prawdziwą miłość opartą na zaufaniu i uczuciu, a nie na fikcyjnym szczęściu.
- Postaram się mamo... - powiedziałem sam do siebie wychodząc z domu swoich rodziców.
Naciągnąłem na głowę kaptur idąc spokojnie ciemnym parkiem. To dziwne zawsze zdawało mi się, że latarnie świecą tu całą noc. Usiadłem na jednej z ławek chowając twarz w dłoniach.
Myśl Zayn.... Myśl jak możesz sprawić by pokochano cię tylko i wyłącznie za twoją osobowość. Podniosłem wzrok napotykając jednego z bezdomnych. Grzebał w śmietnikach szukając jakiś rzeczy, możliwe nawet, że jedzenia.
- Przepraszam? - powiedziałęm idąc w jego kierunku.
Zaniedbany staruszek spojrzał na mnie przestraszonymi oczami chowając za plecy torbę.
- Nie mam pieniędzy chłopcze. Zostaw mnie w spokoju.
- Nie chcę pańskich pieniędzy. Chciałem panu pomóc - wymamrotałem wyjmując z tylnej kieszeni jeans'ów pogniecione 50 funtów, przesunąłem je w jego stronę, a on spojrzał na mnie rozszerzonymi oczami - mam nadzieję, że te pieniądze panu pomogą.
- Dziękuję. Jesteś na prawdę dobrym dzieciakiem - na jego pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech.
I w tym momencie mnie oświeciło. Przecież nikt nie musi wiedzieć o tym, że jestem bogaty i sławny.. wystarczy dobra charakteryzacja, parę brudnych ciuchów, kilku dniowy zarost.
- Miło było pana poznać.
- Jeszcze raz dziękuję i życzę ci powodzenia chłopcze. Z takim wielkim sercem zajdziesz daleko.
Ostatni raz spojrzałem na niego uśmiechając się na pożegnanie po czym odszedłem w kierunku swojego domu. Teraz trzeba tylko dopracować mój plan...

~tydzień później~

Wynająłem najmniejsze mieszkanie w okolicach centrum i załatwiłem sobie pracę kelnera w małej restauracji jeśli w ogólne można to tak nazwać. Właśnie ścierałem brudne od resztek jedzenia stoliki kiedy do lokalu weszła przepiękna blondynka, a za raz za nią brunetka w okularach trzymająca w rękach stertę książek. Dziewczyna przewróciła się upuszczajac wszytskie książki na ziemie. Podszedłem do niej pomagając pozbierać jej rzeczy. 

- Dziękuję - powiedziała kiedy podałem jej ostatnią książkę.
Jej oczy miały nienaturalny kolor popiołu, ale w porównaniu do jej koleżanki, która już usiadła przy stoliku nie była zniewalająco piękna. Zwykłe potargane loki, przeciętny t-shirt z logo jakiegoś zespołu, podarte jeansy, które na wiecej niż sto procent spodobały by się Harry'emu, stary sweter i znoszone trampki. Za to jej przyjaciółka, która tylko chichotała patrząc na tą całą sytuacje wyglądała jak anioł... cudowne i ułożone blond fale opadające na jej odsłonięte obojczyki, dopasowana sukienka i jeansowa kurtka. Kiedy już podniosłem się do pozycji stojącej, pokaźnym krokiem skierowałem się do stolika przy, który siedziała idealna jak na mój gust dziewczyna. 
- Co mogę podać? 
- Dwie kawy na wynos i sałatkę. Tylko proszę o taką bez pomidorów.
- To wszystko?
- Tak.
W szybkim tempie powędrowałem do kuchni po zamówioną sałatkę i stanąłem przy barze przygotowując kawę dla dziewczyn na jednym z kubków napisałem starannie swój numer. Kiedy wszystko już było gotowe podszedłem do stolika i podałem im ich zamówienie.
Podałem blondynce kubek z numerem uśmiechając się do niej, po czym położyłem drugą kawę na stole niechlujnie podsuwając ja ku brunetce. Ostatni raz rzuciłem na nie wzrokiem po czym musiałem wracać do dalszej pracy.
Po paru dniach nadal nie otrzymałem żadnego telefonu ze strony nieznanej piekności. Już właśnie miałem tracić nadzieje, kiedy mój telefon zaczął wibrować.
- Halo? - odebrałem spłoszonym głosem.
- Cześć... Tutaj koleżanka dziewczyny, której dałeś numer. No wiesz byłam z nią wtedy. Chciałam tylko powiedzieć żebyś nie czekał na telefon od niej, bo jak to ujęła nie umawia się z zwykłymi kelnerami.. przykro mi.
- Ohh - westchnąłem - A może ty byś chciała wyskoczyć na kawę? - spytałem nie zdając sobie dokońca sprawy z tego co robię.
- Ja? Z chęcią... - wyszeptała.
- W takim razie za chwilę wyślę ci godzinę i miejsce spotkania. Do zobaczenia... - i wtym momencie zdałem sobie sprawę, że nie znam jej imienia - Przepraszam ale jak tak właściwie masz na imię?
- T.I. A twoje to...?
- Zayn.
- W takim razie Zayn.. czekam na wiadomość od ciebie.
Powiedziała po czym rozłączyła się zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu. Ma bardzo ładne imię. Już po chwili napisałem jej godzinę i adres kawiarni, która znajdowała się nieopodal. Dostałem wiadomość potwierdzającą nasze spotkanie więc zacząłem się szykować na randkę.

Po dwóch godzinach stałem w przemoczonej koszuli i spodniach pod kawiarnią... spóźniała się już pół godziny. Ona chyba też chciała sobie ze mnie zadrwić. Zmarznięty i przemoczony do suchej nitki zacząłęm odchodzić. 
- Halo! zaczekaj!
Obejrzałem sie do tyłu zauważając brunetkę z mokrą sukienką i szpilkami, które trzymała w dłoniach.
- Przepraszam, że sie spóźniłam ale autobus nawalił i musiałam biec pół drogi - wysapała.
- Biegłaś tu? - spytałem nie mogąc w to uwierzyć.
- Sugerujesz, że zawsze wyglądam jakbym przepiegła maraton? - spytała śmiejąc się, a ja jedynie pokiwałem przecząco głową - Nie wystawiła bym cię.
Chwyciłem ją za rękę i cały czas coś mówiąc pociągnąłem ją w kierunku kawiarni gdzie wypiliśmy gorącą herbate.

~parę miesięcy później~

- Dlaczego to ukrywałeś?
- Chciałem żebyś pokochała mnie. Nie moje pieniądze.
Dziewczyna objęła dłońmi moją twarz, po czym przysunęła się jeszcze bliżej.
- Myślisz, że biegła bym dla twoich pieniędzy przez całe miasto?
Przypomniało mi się gdy nagle pojawiła się pod kawiarnią cała przemoczona z rozmazanym makijażem i wielkim uśmiechem na twarzy, który był przeznaczony tylko i wyłącznie dla mnie.
- Biegłaś dla mnie.
- Brawo Zayn - uśmiechnęła się szeroko - Poprawna odpowiedź, a teraz zabierz mnie do swojego prawdziwego domu bo chcę poznać przyjaciół mojego chłopaka.
- Czyli jesteś moją dziewczyną.. tak oficjalnie? Dziewczyna bogatego Zayn'a Malik?
- O nie mój drogi. Jestem dziewczyną Zayn'a, który na drugiej randce prawie póścił mój dom z dymem, który zamiast kupić różę wybrał tulipany, na które mam uczulenie, który przez ostatnie miesiące zachowywał się jak zwyczajny facet i wiesz co ci powiem... Nie ważne ile masz pieniędzy w portfelu dla mnie jesteś idealny. Taki jaki jesteś... Czyli mój.
- Tu się zgodzę - zaśmiałem się - cały twój..


***
Nie mam weny... cholera żadnej weny.
Gdyby ktoś chciał pisać na tym blogu imaginy razem z nami wystarczy napisać na adres e-mail:
mmm.i.like.strawberry@gmail.com
lub
chills.bizzle@gmail.com
Dziekuję za ostatnie komentarze pod imaginem i mam nadzieje, że ten
także wam się spodoba. 
Imagin jest dedykowany wam... i to na tyle :)
do zobaczenia i widzimy się już po jutrze lub jutro <3

wtorek, 14 października 2014

Stay with me


Czasem trzeba odpuścić. Nawet wtedy gdy zależy Ci z całego serca.

Chyba nadszedł czas by opowiedzieć ludziom prawdziwą historie naszej skomplikowanej miłości. To nie było tak, że on był potworem... Był trudny do kochania i to nawet aż za trudny. Jednak mi się to udało. Pokochałam sławnego Niall'a Horan całym sercem, które zostanie przy nim już do końca moich dni. Może nie jestem do końca tego pewna ale cząstka mnie, ta młoda, jeszcze nie pomarszczona, która potrzebowała w życiu wielkiej przygody na pewno...
Wszystko zaczęło się rok po ukończeniu przeze mnie liceum. Byłam jeszcze młoda i głupia ale postanowiłam zacząć żyć na własną rękę. Pracowałam w małej kawiarni nieopodal dzielnicy bogaczy.

- Re! Rusz się wreszcie i idź zmyć stoliki na tarasie.
- Już idę! 
Chwyciłam wiaderko z wodą i wyszłam na taras zarzucając na ramie ścierkę. Przeczesałam ręką swoje gęste blond włosy, które jak zwykle zaczęły nagminie wpadać mi w oczy. 
Zaczęłam starannie wycierać stoliki gdy nagle przy jednym usiadł dobrze zbudowany blondyn z błękitnymi jak morska woda oczami. Nieśmiałym krokiem podeszłam do chłopaka zauważając jego idealny uśmiech.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Poproszę filiżankę herbaty z syropem malinowym, kawałek szarlotki i twój numer bo jeszcze nigdy nie widziałem tak przepięknej dziewczyny.
Rumieniąc się przyjęłam zamówienie po czym oddaliłam się po zamówione rzeczy... łącznie z moim numerem.

Tamtego dnia skradł moje serce jednak stan mojego zdrowia psychicznego nie pozwolił mi na długie cieszenie się jego osobą. Po kilkunastu spotkaniach i setkach rozmów zerwałam z nim kontakt nawet przez chwile nie myśląc o sobie. Na prawdę... Kochałam Niall'a całym sercem ale nie byłam w stanie patrzeć jak się martwi moją osobą.
Zamknęłam się w sobie i obiecałam, że jak już wszystko się polepszy wrócę do Niall'a i tym razem już mu nie pozwolę odejść.
Kilka tygodni po zakończeniu dość długiej terapii przyszłam do niego. Był akurat sierpień więc tak jak kiedyś usiedliśmy na werandzie przed jego ogromnym domem i zaczęliśmy rozmawiać jakby ten rok przerwy nigdy nie istniał.
Zatrzymaliśmy się na tamtym dniu w kawiarni...

- Wyglądasz pięknie - powiedział, a moje policzki znowu spłonęły rumieńcami.
- Ty też - wyszeptałam przegryzając wargę.
- Słyszałem od twoich znajomych, że znów wróciłaś do pracy w kawiarni. To dość raptowne posunięcie po roku przerwy nie sądzisz?
- Na razie jestem tylko na próbę... Pani Sue ma nadal za złe parę rzeczy.
- Znam to...

Po tamtym dniu na nowo zaczęliśmy się spotykać. Tylko tym razem było inaczej. Przykładałam się do wszystkiego kilkanaście razy mocniej by być pewną, że tym razem nie zniszczę tego co jest pomiędzy nami. Jednak świat nie był przygotowany na taką wielką miłość jaką go darzyłam. 

- Czemu jesteś taki obojętny! - krzyknęłam tłumiąc szloch - Powiedz. Bo mam dość czekania na cud, który może nigdy nie nadejść.
- Przepraszam Re... Naprawdę. Próbowałem ale nie jestem w stanie cię pokochać. 
- Więc po co kłamałeś? Po co ci to było? - krzyczałam płacząc.
- Starałem się. Tak bardzo się starałem ale nie mogę zapomnieć tego, że mnie zostawiłaś. Cholera! Akurat kiedy chciałem cię prosić o wyłączność, po prostu zniknęłaś. Bez żadnego słowa, zostawiłaś mnie samego, a kiedy wróciłaś znów coś poczułem ale tym razem nie trwało to długo.
- Okłamywałeś mnie dwa miesiące... Dwa miesiące dawałeś mi nadzieje chociaż wiedziałeś dokładnie od samego początku jaka jest prawda.
- Przepraszam...
- Zwykłe przepraszam już nie wystarczy. Jeśli chciałeś żebym poczuła się tak jak ty rok temu. To gratulacje. Udało ci się... Mam nadzieje, że już nigdy cię nie spotkam.
- Re nie mów tak. Nadal mi na tobie zależy... mogę jeszcze spróbować jeśli chcesz.
- Żegnaj Niall...

Kilka miesięcy po całym zamieszaniu blizny na sercu nadal zostały. Ślady po mojej pierwszej miłości będę już zawsze nosić na rękach. Ale te widoczne blizny to nic w porównaniu do tych w mojej głowie.
Gazety nie raz donosiły o nowych partnerkach Niall'a. Raz nawet się ożenił ale informacja o rozwodzie była szybsza niż pstryknięcie palcem. 
W zimę gdy miałam równo 30 lat po raz pierwszy od naszego rozstania go zobaczyłam. Wyglądał jak zwykle. Pognieciona koszula, poburzone włosy, zwykłe rurki. Nawet nie było po nim widać, że przybyło mu choć kilku lat od naszego ostatniego spotkania. Uśmiechał się jak zwykle jednak w tym uśmiechu było widać coś jeszcze...

- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
- Ja też - przyznałam chowając za siebie gazetę z plotkami na jego temat.
- Nic się nie zmieniłaś.
Spojrzałam na swoje czarne rurki, zwykły biały t-shirt i starą jeans'ową kurtkę. Miał racje. Jakoś nigdy nie zmieniałam w sobie za dużo rzeczy. Miałam sentyment do starych rzeczy może dlatego, że przypominały mi one o przeszłości.
- Może dała byś się gdzieś zaprosić?
- Z miłą chęcią.

Znów się staraliśmy i widziałam trud z jakim wykonywaliśmy tak proste czynności jak pocałunek ale to już nie było to samo. Musieliśmy się przyznać przed sobą, że tak na prawdę nie jesteśmy w stanie zrobić nic by tamten czas wrócił.
Nie powiem... Byliśmy zakochani w sobie po uszy jednak każdy z nas nosił w sercu poza miłością żal, który był spowodowany naszymi rozstaniami. Czas tym razem nie działał na naszą korzyść... Oddalaliśmy się od siebie jednak gdy już nie byliśmy w stanie chwycić się za ręce, któreś z nas zawsze wracało. Byliśmy stworzeni by siebie kochać i nienawidzić zarazem.
To była trudna miłość... Przyniosła ona prawie tyle samo bólu co szczęścia jednak nie potrafiliśmy bez siebie żyć. I pomimo wszystkich kłótni, rozstań, wykrzyczanych wyzwisk i zapewnianiu o tym, ze nic do siebie nie czujemy. 
Dziś i tak siedzę przy nim patrząc jak czyta jedną z wielu książek. Pomimo tylu różnic udało nam się pogodzić to co w nas przeciwne, a udało nam się tylko dzięki jednemu. Nasze serca mimo upływających lat nadal pozostały takie same. Nadal kochały siebie z tak wielką siłą, który zwykły człowiek nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Byliśmy sobie przeznaczeni. Bo przecież uczucia nie buduje się z czasem... albo jest albo go nie ma.

Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać przedmiot nienawiści.

*****
Imagin oparty na prawdziwej historii.

Dziękuję za wejścia na bloga i nieliczne komentarze ale jak to się mówi zawsze coś :)
Reszta opowiadań jest w trakcie pisanie więc możecie śmiało zaglądać i sprawdzać
czy coś się pojawiło.

piątek, 10 października 2014

Take it all


Teraz jedyne co mi pozostało to udawać, że wszystko jest okay, że twoje imię nie wywołuje u mnie dreszczy, że na twój widok moje serce nie przyśpiesza.

Choć mój umysł został oddany komu innemu, moje serce nadal należy do ciebie. Czuję to za każdym razem kiedy z wielką gracją przechodzisz obok mojej szafki, specjalnie zwalniając kroku bym dokładnie mogła dostrzec to co odtrąciłam. 
To jak prawą ręką poprawiasz poburzone włosy. To jak mrużysz oczy za każdym razem gdy nad czymś zawzięcie myślisz. To w jaki sposób na twoim czole pojawia się zmarszczka gdy starasz się przypomnieć sobie o czym zapomniałeś.
Mój ukochany... Znam cię lepiej od samej siebie.
- Ziemia do Lennie! - krzyknął Noah, a ja aż podskoczyłam ze strachu.
- Przepraszam, zamyśliłam się - wydukałam starając się spowolnić moje serce do poprzedniego tempa.
- Mówiłem o tym balu, który ma być za tydzień. Moglibyśmy pokazać się na nim jako oficjalna para.
- Świetny pomysł - mruknęłam odprowadzając wzrokiem wybranka mojego serca.
- Możemy pojechać dziś do miasta po sukienkę dla ciebie. Nie chcę żebyś wyglądała o dużo gorzej ode mnie.
Kolejny fenomenalny żart mojego chłopaka, który rozśmiesza tylko jego samego. Uśmiechnęłam się starając się by wyglądało to naturalnie, po czym pocałowałam go w policzek i ruszyłam w kierunku sali od angielskiego, w której właśnie miałam mieć zajęcia. Usiadłam jak zwykle w jednej z tylnich ławek czekając, aż przyjdzie Lily i zacznie mówić mi o tym jaką jestem idiotką.
Spóźniła się jak zwykle o dobre pięć minut po czym usiadła obok mnie i aż cała wrzała z gniewu.
- Nie uwierzysz co się stało.
Spojrzałam na nią czekając, aż znowu zacznie opowiadać.
- Idę sobie spokojnie korytarzem, patrzę na swoją szafkę, a obok niej stoi Noah i całuje jakąś dziewczynę. Już chciałam do niego podejść i oznajmić mu jakim jest dupkiem ale ubiegł mnie twój były chłopak. 
- Louis? - spytałam nie mogąc uwierzyć w to co słyszę.
- Chwycił Noah za szmaty i rzożądnie mu przyłożył. Na nieszczęście nie tylko ja to widziałam ale także sam pan dyrektor. Podobno chcą zawiesić Lou za pobicie.
- Mówisz poważnie?
- Jak boga kocham.
- Nie wierzysz w boga - westchnęłam.
- Przysięgam na swoją miłość do Josh'a Hutcherson, że nie kłamię.
- Trzeba mu pomóc...
- Mówię ci o tym, że zdradził się chłopak, a ty martwisz się o swojego ex? - przytaknęłam - Nigdy nie pojmę twojego toku myślenia.
Przez resztę lekcji zamiast słuchać pani Jonas, rozmyślałam nad tym jak mogę mu pomóc. Gdy zadzwonił dzwonek wyszłam z sali zauważając od razu siedzącego na schodach Noah i kawałek dalej Louis'a z dyrektorem.
Z udawanym współczuciem podeszłam do swojego chłopaka i ujęłam jego twarz w dłonie.
- Kto ci to zrobił? I dlaczego?
- Tomlinson - warknął - Podszedł do mnie i tak po prostu mi przywalił. Oczywiście gdybym wiedział co zamierza obronił bym się. Na szczęście obok była Alex i mi pomogła.
- A właśnie... Jak całowało się z tą szmatą?
- Ja nie...
- Nie udawaj! Lily was widziała, a tu masz ode mnie mały prezent.
Powiedziałam uderzając go z otwartej dłoni. Plask rozniósł się po całym korytarzu przykuwając spojrzenia większości osób, wliczając w to dyrektora, który patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Tak, tak. Wiem.. Już idę do pana gabinetu.
Z wzrokiem wlepionym w czubki butów powędrowałam na najwyższe piętro. Wchodząc do dużego pomieszczenia przywitałam się z sekretarką, panią Smith i pokierowałam się na sofę w sąsiednim pokoju. Już po chwili obok mnie siedział Lou, a przed nami stał rozwścieczony Jerry.
- Dlaczego znowu widzę was tu razem? - zapytał trąc skronie - Heleno myślałem, że już wyrosłaś z młodzieńczych wybryków.
- Ale tym razem, to na prawdę nie moja wina. Zdradził mnie, to co miałam zrobić? Obrzucić go kwiatami?
- Dobrze, to jestem w stanie zrozumieć. Ale ty Tomlinson... Po co do jasnej cholery go uderzyłeś?!
- Obiecałem, że nie pozwolę jej skrzywdzić.
Mężczyzna westchnął dość głośno podchodząc bliżej nas.
- Tylko dlatego, że was lubię nie zawieszę was ale macie sobie wszystko pomiędzy sobą wyjaśnić - wskazał na nas - I po szkole, aż do odwołania będziecie sprzątać szkołę.
W całkiem dobrym humorze wyszłam z gabinetu co jakiś czas zerkając z stronę bruneta.
- W takim razie widzimy się po lekcjach Chichotko.
Moje serce przyśpieszyło tempa... Tylko on mnie tak nazywał. Rumieniąc się znów podniosłam na niego wzrok ale już go nie było. Westchnęłam pod nosem idąc w kierunku pragnącej informacji Lily.

*Kilka dni później*

- Mógł byś podać mi miotłę? - spytałam ścierając z stołu resztki jedzenia.
- Mogła byś przestać nosić te obcisłe spodnie? Nie mogę się skupić.
- Może taki właśnie miał być efekt...
Poczułam ręce na moich udach po czym mocne szarpnięcie spowodowało, że odwróciłam się do niego twarzą.
- Nie drocz się ze mną - warknął całując mój obojczyk - Przecież wiesz jak to się skończy.
- Mam taką nadzieje.
- Nie sprawdzaj mojej wytrzymałości... - wysapał.
- Zobaczymy - uśmiechnęłam się całując go przelotnie w usta.
Odwróciłam się do tyłu dalej wykonując swoją robotę. Zerknęłam za siebie zauważając jego złowrogi wyraz twarzy. Charakterystyczna zmarszczka na czole i ściągnięte brwi.
- W co ty się bawisz?! Najpierw zwodzisz mnie! Zawracasz mi w głowie, a kiedy kompletnie wariuje na twoim punkcie odchodzisz! A teraz masz czelność mnie podrywać?
- Pamiętasz co powiedziałeś mi w noc przed moim odejściem?
- Że nie ważne co się stanie będę o nas walczył...
- Zawalczyłeś? Oblałeś jedyny test, który ci zrobiła,. I wiesz co mi z tego wszystkiego wyszło?! Nie ważne w jakie bagno mnie wpakujesz, ile razy upijesz się do nieprzytomności tak, że będę musiała cię nieść do domu, to wszystko jest lepsze od braku możliwości dotknięcia cię! Dlatego czekałam... Cholera czekałam dwa miesiące, aż w końcu przestałam. Ale kiedy jakiś tydzień temu znów przeszedłeś obok mojej szafki zrozumiałam, że okłamywałam siebie przez tyle miesięcy. Ciągle czekałam...
Chłopak podszedł bliżej ujmując moją twarz w dłonie.
- Walczyłem z samym sobą, bo chciałem żebyś była szczęśliwa. Wciąż opiekowałem się tobą... Niezależnie czy bez twojej, czy za twoją zgodą. Nadal cię kocham chichotko...
- Udowodnij - wyszeptałam.
Brunet poderwał mnie z ziemi, a ja oplotłam nogi wokół jego bioder. Złączył nasze usta i zostawiając wszystkie brudne szmaty na stołach, ruszył w kierunku korytarza przez, który właśnie przechodziła drużyna piłkarska z Noah na czele. Nie odrywając ust od Louis'a wystawiłam mu środkowy palec. Lou zaśmiał się tylko, po czym szybszym tempem pognał w stronę swojego samochodu. Posadził mnie na masce i przerwał pocałunek.
- Nadal świetnie całujesz.
- Ty też - przyznałam łapiąc oddech - Trenowałeś? - zapytałam zabawnie machając brwiami, chociaż tak na prawdę bałam się poznać odpowiedź na to pytanie.
- Nie... ale myślę, że to zasługa tego, że tak długo na to czekałem - wymamrotał, zakładając za ucho pojedyncze pasmo, które błąkało się po mojej twarzy.
- Przepraszam, że cię zostawiłam - wyszeptałam wlepiając wzrok w czubki swoich butów.
- Ważne, że znowu jesteś moja - uśmiechnął się - A teraz pozwól, że coś załatwię.
Cmoknął mnie w usta obracając się w stronę Noah, który właśnie wychodził ze szkoły. Gestem ręki wskazał bym dała mu minutę. Z pokaźną pozą ruszył w stronę blondyna. Już myślałam, że go uderzy, a on zamiast tego poklepał go po ramieniu i powiedział mu coś na ucho. Z uśmiechem na twarzy wrócił do mnie by znów mnie pocałować.
- Co mu powiedziałeś? 
- Podziękowałem mu za to, że zajął się tobą kiedy ja nie mogłem i ostrzegłem, że jeżeli jeszcze raz zbliży się do ciebie na odległość dwóch metrów połamię mu ręce.
- Jesteś niemożliwy wiesz? - zaśmiałam się zeskakując z maski.
- Kiedyś już o tym słyszałem - powiedział chwytając mnie za rękę - A teraz pozwolę sobie wrócić do tematu twoich spodni. Są strasznie seksowne.
- No wiem.
- Nigdy więcej już ich nie zakładaj.
- A to dlaczego?
- Bo będę musiał pozabijać wszystkich napotkanych facetów.
Zaczęłam się śmiać, patrząc na jedno z okien na parterze. Zauważyłam w nim dyrektora, który kręcił tylko głową, powiedział coś, po czym się uśmiechnął. W myślach odtworzyłam sobie to co powiedział kiedy pierwszy raz, razem z Lou wylądowaliśmy na dywaniku.


Wy dwoje jeszcze nie raz wpadniecie w kłopoty.
Ale kiedy tak na was patrzę widzę siebie kilkanaście lat temu.
Też byłem zakochany po uszy ale w was widzę coś jeszcze.
Uwierzcie, że zajdziecie daleko ale tylko pod jednym warunkiem.
Że będziecie razem.

Oh Jerry... jak zwykle miałeś racje. Uśmiechając się ścisnęłam rękę Louis'a. Nareszcie nie muszę udawać, że kocham kogoś innego... Bo moje szczęście znów jest przymnie. On jez znów mój...


***
przepraszam... na prawdę ale nie miałam komputera przez jakiś czas.
postaram się teraz wszystko nadrobić :)))
ten imagin dedykuje wszystkim osobą, które tak jak ja spędzają
piątkowy wieczór nad książkami.
Kocham was marcheweczki :)))

niedziela, 28 września 2014

I can see the stars


Gdybyśmy się nie spotkali, myślę, że moje życie nie byłoby kompletne. Przemierzałbym świat w poszukiwaniu ciebie, nawet gdybym nie wiedział, kogo tak naprawdę szukam.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Gdy nasze spojrzenia przecięły się w połowie drogi. Widziałem to na jej twarzy. Zachwyt połączony z szczyptą strachu... Czułem to samo. Jednak starałem się zaprzeczyć temu uczuciu, które zawładnęły moim młodym sercem. Zachowałem się jak zwykle. Odwróciłem się na pięcie i podążyłem w kierunku przeciwnym do jej. Od tamtego czasu czuję tylko żal do samego siebie za tak nieroztropne zachowanie... I moim jedynym celem jest tylko jedno - odnaleźć ją.

- Harry!
Warknąłem w poduszkę starając się zasnąć po raz drugi jednak nie było mi to dane. Kiedy powoli zacząłem przysypiać do mojego pokoju wbiegł Noah. Skoczył na moje łóżko i zaczął machać przed moją twarzą jakąś dziwaczna ulotką przypominającą zmoczony papier toaletowy.
- Patrz co znalazłem przed domem. To zaproszenie na wystawę sztuki. Zabierzesz mnie tam?
- Marzysz. A teraz daj mi spać.
- Mama kazała mi cię zawołać na śniadanie.
Poirytowany westchnąłem pod nosem. Wstałem z łóżka i przewiesiłem Noah przez swoje ramie, po czym zgrabnym ruchem ruszyłem w stronę drzwi. Kiedy byliśmy już na korytarzu postawiłem go na ziemi i wróciłem do pokoju efektownie trzaskając drzwiami. Mogę się założyć, że ten paskudny obraz, który wisi przy moich drzwiach właśnie zleciał. Uśmiechnąłem się kpiąco podnosząc z podłogi najczystszy jaki tam znalazłem t-shirt i podarte rurki, które tworzyły nieodłączną część każdej z moich stylizacji. Chwyciłem do ręki plecak i włożyłem do niego najpotrzebniejsze rzeczy i pogiętą ulotkę, która nadal znajdowała się na moim łóżku. zwinnym ruchem prześlizgnąłem się przez okno, skacząc na dużą stertę liści, dziękując samemu sobie, ze byłem na tyle leniwy by ich wczoraj nie pozbierać. 
Zerknąłem przez okno kuchni zauważając stojącą tam "mamę", która jak zwykle o tej porze przyrządzała mi i Noah kanapki i jajecznicę z boczkiem. Nie mogę powiedzieć. To najlepsza rodzina zastępcza w jakiej byłem i jedyna, która zgodziła się mnie przyjąć na stałe.
Wcześniej byłem w domu tylko ja ale coś ponad dwa lata temu mój nowy "ojciec" przyszedł do domu z brudnym dzieciakiem i oznajmił mi, że to mój nowy brat.
Nie chcąc tracić więcej czasu na głupie przemyślenia ruszyłem w stronę płotu, który oddzielał naszą posesję od lasu, w którym podobno aż roi się od niebezpiecznych zwierząt. Najgorszym zwierzęciem jakie tam widziałem to stary Jackson po kilku głębszych. 
Kiedy znalazłem się już poza pierwszą linią drzew zwolniłem tępa. Przeczesałem ręką włosy, które po chwili i tak znajdowały się na mojej twarzy.
- Czas pójść do fryzjera Harry - powiedziałem do siebie kopiąc leżący na ziemi kamyk.
Przede mną malował się niezwykły widok. Jezioro pośrodku opustoszałego lasu. Usiadłem na ławce, którą niedawno zbudowałem i wyjąłem z plecaka pamiętnik mojej prawdziwej mamy i po raz kolejny zaczytałem się w jego stronicach.  
Czytałem go już setki razy ale za każdym z nich czułem jakbym był świadkiem tych wszystkich zdarzeń. Muszę przyznać ta kobieta nie miała lekkiego życia ale chyba nikt nie ma. 
Kiedy miałem rok podrzuciła mnie pod drzwi sierocińca zostawiając jedynie kartkę z imieniem i ten pieprzony notes, a mimo tego wszystkiego co mnie spotkało wyobrażałem ją sobie jako największe bóstwo. Coś co na pewno nie pochodzi stąd... Jako istotę anielską zesłaną przez samego boga. Jednak z upływem lat moja wiara w to, że kiedykolwiek po mnie wróci raptownie malała, a gdy miałem dwanaście lat całkowicie zniknęła. W dniu swoich trzynastych urodzin spotkałem się z czwartą z kolei rodziną, która podobno chce mnie adoptować. 
Jak zawsze czkałem w pokoju, który dzieciaki stamtąd nazywały "pokojem nadziei". Wpatrywałem się ślepo w drzwi aż weszła przez nie krucha kobieta na oko coś ponad trzydzieści lat. Przywitała się wyjątkowo piskliwym głosem. Wyglądała jakby stresowała się bardziej ode mnie. Za raz za nią pojawił się wysoki mężczyzna z ciemnymi oczami, które przeszyły mnie na wskroś. W takich okolicznościach poznałem państwa Jonas. 
Po tamtym dniu moje życie zmieniło się całkowicie, jednak w ich domu wciąż czegoś mi brakowało. Czegoś co znajdowałem tutaj. Może ukojenia... Nie jestem całkowicie pewny.
Moi nowi rodzice okazali się tacy jak sobie ich wyobrażałem. Byli kochającym się małżeństwem pragnącym mieć gromadkę dzieci ale zamiast tego trafili na buntującego się nastolatka.
Nigdy nie byłem specjalnie mądry ale należałem do typu ludzi, którzy potrafią sobie radzić w życiu. Lecz teraz w wieku osiemnastu lat kiedy mam powoli zacząć całkowicie samodzielne życie dopadają mnie obawy "czy aby na pewno".
Przeleciałem wzrokiem po moim ulubionym fragmencie z pamiętnika. 

I choć nie jestem przygotowana na tą istotkę, która rośnie wewnątrz mnie. 
Nie wyobrażam sobie choćby dnia spędzonego bez niej. 
Niestety w moim życiu nie będzie miała tego co chciałabym jej zapewnić. 
Jednak będę musiała sobie dać radę. Już nie dla mnie... Tylko dla Harry'ego.

Mama albo inaczej pani Jonas zawsze powtarzała, że nie ważne jak bardzo zawiodła moja mama to i tak kochała mnie najbardziej jak potrafiła. To głupie. 
Westchnąłem pod nosem zamykając pamiętnik i po raz kolejny tego dnia wybrałem się w dalszą drogę. Tym razem do miasta. W kieszeni spodni znalazłem wyblakłą ulotkę, którą rano przyniósł Noah. Przeczytałem dokładnie gdzie ma się odbyć podobno ciekawa wystawa i stwierdziłem, że i tak na dzisiaj nie mam lepszych planów także mogę pójść i zobaczyć te bazgroły. 
Droga na wyznaczone miejsce zajęła mi coś ponad godzinę i kiedy tam doszedłem byłem cholernie zmęczony. Wewnątrz ogromnej białej sali zobaczyłem coś co przypominało ławkę więc na niej usiadłem i schowałem twarz w dłoniach.
- Przepraszam - usłyszałem cichy głos.
Podniosłem wzrok na kruchą blondynkę z zaskakująco pięknymi oczami.
- Mam się przesunąć? 
- Nie, nie o to chodzi - zachichotała - Siedzisz na eksponacie wystawy. 
Zerwałem się z miejsca przyglądając się "ławce".
- Czyli, że to coś jest dziełem sztuki? - spytałem zdziwiony, a ona potwierdziła to kiwnięciem głowy.
- Jeśli chcesz mogę ci pokazać resztę eksponatów.
Dziewczyna przegryzła dolną wargę, a na jej policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce. Wyglądała strasznie znajomo...
- Czy my się już nie znamy?
- Wątpię. Nazywam się T.I, a ty?
- Harry. Mógł bym przyrzec, że już kiedyś się spotkaliśmy - przyglądałem się uważnie jej twarzy, a ona się tylko uśmiechała.

Tamtego dnia miałem rację. Już się spotkaliśmy. Poznałem ją gdy miałem jedenaście lat. Byłem wtedy u państwa Black. Mojej pierwszej rodzinny zastępczej. Naprzeciwko nas mieszkała pewna dziewczyna, na oko w moim wieku. Całe dnie spędzała na werandzie z swoją babcią. Zapamiętałem tylko jej oczy... 
Po dniu pamiętnej przeze mnie wystawy nie poprosiłem ją o numer, nie zaprosiłem jej na randkę. Wyszedłem jakby nigdy nic ale to nie było nasze ostatnie spotkanie.
Widocznie byliśmy sobie przeznaczeni. Spotykaliśmy się na każdym kroku. Uniwersytet, kawiarnia, ulica, kino, park. Tyle razy było mi dane zobaczyć jej piękny uśmiech i rozświetlone przez iskry oczy. Nie tylko ja uznałem, że to przeznaczenie. 
To nie była romantyczna opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Gdybym tak to opowiedział okłamał bym wszystkich. Zakochiwaliśmy się w sobie powoli. Z dnia na dzień coraz bardziej.
T.I została moją żoną. Była wspaniałą kobietą, którą do dzisiejszego dnia kocham całym sercem. Jednak świat nie był w stanie długo utrzymać tego cudu na ziemi. 
Odeszła ode mnie i naszego syna w wieku trzydziestu lat. Dała mi wszystko o czym mógł bym zamarzyć. Moją własną rodzinę, miłość, o którą musiałem nie raz walczyć. Dała mi pewność siebie, której tak bardzo potrzebowałem i teraz gdy stoję na pagórku, na którym została pochowana czuję wiatr na swojej twarzy, który przypomina mi o jej obecności. Widzę jak Sean zbiera kwiaty polne i kładzie je przy marmurowym nagrobku z jej imieniem.
- Tatusiu myślisz, że mama nadal nas kocha? - spytał, a ja wziąłem go na ręce składając drobnego całusa na jego czole.
- Posłuchaj... Mama zawsze będzie nas kochać, jest bliżej niż myślisz. Nieważne gdzie będziesz, co będziesz robił, nie ważne która będzie godzina. Ona zawsze będzie cię kochać najmocniej na świecie.
- Tak mocno jak ty kochasz mnie?
- Tak samo mocno... - wyszeptałem po cichu dziękując jej, że kiedykolwiek pojawiła się w moim życiu.

Odkąd Cię tu nie ma,przestaję trochę wierzyć, że mogłaś mi się w ogóle przytrafić,
że tyle rzeczy pięknych i niezasłużonych może nagle spaść na człowieka...

***
Tym razem troszkę bardziej smutny.
Nie wiem czy wam się spodoba, bo sądząc po braku komentarzy 
przy ostatnim imaginie sądzę, że nie przypadł wam do gusty :/
nie wiem może już nie potrafię pisać :(:(:(
Za dwa dni pojawi się nowy imagin więc jeśli chcecie to zaglądajcie :)

niedziela, 14 września 2014

Half


Potrzeba chwila nieuwagi aby wpaść na kogoś w tłumie. Jedna godzina wystarczy aby kogoś polubić, a jeden dzień by się w kimś zakochać. Aby o kimś zapomnieć potrzeba całego życia.

 Budzi mnie znajomy dźwięk mojego budzika, który drze się jak opętany starając się mnie wybudzić z stanu głębokiego snu, w którym znajdowałam się jeszcze chwilę temu. Przewróciłam się na drugi bok zdając sobie sprawę, że czegoś mi tam brakuje. Zastanawiałam się dłuższą chwilę jednak po dwudziestu minutach stwierdziłam, że i tak nie wpadnę na rozwiązanie rannej zagadki. Ospałym ruchem wstałam z łóżka idąc w kierunku łazienki, by przemyć twarz i umyć zęby. Kiedy byłam już na tyle ogarnięta, by móc w spokoju ubrać się i zebrać potrzebne dokumenty do pracy wyszłam z pomieszczenia rozpoczynając moją codzienną wędrówkę po opustoszałym mieszkaniu. 
Chodząc po pokojach cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że czegoś tu brakuje. Czegoś co było dla mnie bardzo ważne... Chyba na starość głupieje. 
Przyglądałam się uważnie ramką, w których widniały moje zdjęcia. Na każdym sama. Życie pustelnika jeszcze nie raz da mi w kość. Chwytając do ręki teczkę i jabłko wyszłam z domu kierując się w stronę firmy, w której pracuję. Przed wejściem do szklanego holu wzięłam głęboki oddech chcąc choć w małym stopniu przygotować się na kolejny dzień pełen wyzwań. Stukot obcasów, który towarzyszył mojemu wejściu rozniósł się po wielkim pomieszczeniu przez co kilka par oczy skierowało wzrok w moją stronę. Przyśpieszyłam kroku chcąc jak najszybciej znaleźć się w swoim biurze jednak samotność w podróży na ostatnie piętro wieżowca nie była mi dana. W ostatniej sekundzie do windy wsiadł przystojny mężczyzna o lekkim zaroście i karmelowych oczach. Na sam ich widok moje policzki przybrały kolor płachty na byka.
- Na które? 
- Ostatnie - wyszeptałam zasłaniając poliki czarnymi lokami. 
- A więc jedziemy w to samo miejsce - powiedział uśmiechając się.
Skrępowana co jakiś czas zerkałam na przyjazna twarz towarzyszącego mi chłopaka. Brunet odwrócił się znienacka w moją stronę przyłapując minie na przyglądaniu mu się.
- Mam coś na twarzy? - zapytał,  a ja lekko zachichotałam. 
- Nie, po prostu jesteś bardzo przystojny... - wyszeptałam odwracając wzrok.
- Dziękuję, to miłe. Może dała byś się wyciągnąć, po pracy na kawę?
- Z przyjemnością.
Zdążyłam dokończyć moją wypowiedź, kiedy nagle drzwi windy się rozsunęły, dzięki czemu mogłam wyjść co też od razu uczyniłam. Czując na sobie wzrok bruneta ruszyłam w stronę biura.
- Liam! - usłyszałam za sobą znajomy krzyk więc od razu się odwróciłam.
- Słucham?
- Zapomniałem się przedstawić. Jestem Liam.
- T.I.
Uśmiechnęłam się po czym wykonałam staranny obrót na pięcie i pomaszerowałam do gabinetu. W o dużo lepszym nastroju weszłam do biura. Usiadłam na fotelu i nie mogąc uwierzyć w to co się przed chwilą stało przegryzłam dolną wargę starając się stłumić okrzyk, który chciał się wyrwać z mojej piersi. Nucąc pod nosem piosenki z radia zajęłam się przeglądaniem sterty papierów, która czekała na mnie już od kilku dni. Westchnęłam pod nosem podpisując, którąś z kolei umowę. 
Nienawidzę tej pracy... Zerknęłam na zegar. 5 p.m. to chyba jakiś żart. Gdzie się podział mój cały dzień? To nie normalne... Podniosłam wzrok zauważając bruneta stojącego w drzwiach.
- Już idę - mruknęłam zbierając dokumenty, by móc wrzucić je do torby.
- Jeśli chcesz to dokończyć możemy pójść kiedy indziej.
- Nie ma takiej potrzeby - uśmiechnęłam się widząc jego zaczerwienione poliki - Dokończę to w domu. 
- W takim razie czy mógłbym Pani zaproponować całkiem bez podtekstowe spotkanie w kawiarni?
Zapytał, a ja zaśmiałam się w mało atrakcyjny sposób.
- Oczywiście

*rok później*

I po raz kolejny budzi mnie ta sama piosenka. Przewracam się na drugi bok, by móc na spokojnie przetrzeć zaspane oczy. Po raz kolejny towarzyszy mi uczucie pustki wypełniające moje serce gdy zauważam, że znów budzę się sama. Wydęłam usta z niezadowolenia, by po chwili wstać z łóżka. Zebrałam ubrania i szybkim krokiem ruszyłam do łazienki. Kiedy byłam już w miarę przyszykowana na kolejny dzień w pracy ruszyłam rześkim krokiem przez korytarz napotykając tam swoje zdjęcia. Tylko tym razem nie byłam na nich sama. 
Kuszący zapach świeżych naleśników zaprowadził mnie do kuchni gdzie stał on. Piękny, umięśniony brunet. Ubrany tylko w bokserki i zwykłą bawełnianą koszulkę. Podeszłam do niego bliżej, dotykając dłonią jego pleców.
- Witaj śpiąca królewno - przywitał się składając na moich ustach pojedynczy pocałunek. 
- Hej.
I w tym momencie zdałam sobie sprawę czego brakowało mi najbardziej przez te wszystkie lata samotności. Nie jego... Tylko miłości jaką mnie obdarzył.
Bezwarunkowego uczucia, którym mnie darzył. Codziennych komplementów i kłótni kończących się bezpiecznym schronieniem w jego ramionach. Brakowało mi mojej drugiej części ,bez której czułam się jak wrak.
Więc tego dnia. Stoję znów obok niego jako T.I. Nie ta dawna zakompleksiona i niepewna siebie dziewczyna, tylko jako nowa ja. Odważna, szczęśliwa i kochana T.I, a to wszystko dzięki niemu.
Wtulając się w jego gorące ciało, po raz tysięczny szepcze to samo...
- Dziękuję Liam...

***
Nowy imagin, po dość długiej przerwie.
A wszystko spowodowane szkołą. Przepraszam za braki na blogu
ale przenoszenie się po tygodniu do innej szkoły nie należy do najfajniejszych rzeczy xd
Z góry ostrzegam, że imaginy nie będą dodawane tak często jak wcześniej
ponieważ niestety liceum nie jest już takie łatwe jak gimnazjum.
W tym roku razem z Grzaną musimy się przyłożyć :)))
Ale bez strachu będziemy dodawać najczęściej jak będziemy mogły.
Myślę, że dwa imaginy tygodniowo powinny się pojawiać.
Albo i nawet więcej jeśli najdzie nas porządna wena xd
W takim razie do zobaczenia Aniołki i widzimy się już niebawem. 

niedziela, 24 sierpnia 2014

Closer cz. 1

Wszystko mnie dobija. Szum wiatru za oknem. Krople spadające z blacho dachówki odbijające się od szyb z niesamowitą siłą. Dźwięk tłuczonych przez moją Mame kotletów na obiad. Dosłownie wszystko.
Przekręcam się na brzuch i zakrywam głowe poduszką. Krzycze z całych sił, pozbywając się gromadzących we mnie emocji. Złość, rozgoryczenie i strach. Strach przed jutrzejszym dniem.
Nie ma nic gorszego od zmiany szkoły, pozostawienia przyjaciół i wyjazdu na drugi koniec kraju. I to tak z dnia na dzień. Bez żadnego ostrzeżenia. Jednego dnia budzisz się, idziesz do szkoły. Wracasz z niej szczęśliwa z powodu potajemnego pocałunku z chłopakiem który podobał Ci się od dłuższego czasu a nagle całe szczęście burzy wiadomość o przeprowadzce z powodu jakiegoś głupiego awansu Taty. Byłam wściekła. Zresztą nadal jestem. I to jak.
Czuję narastającą złość i wstaje z łóżka. Z hukiem zamykam za sobą drzwi pokoju i zbiegam ze schodów przesadnie tupiąc nogami by rodzice wiedzieli, że jestem wściekła. I że nadchodzi burza.
- Czy mogłabyś ciszej ubijać te pieprzone kotlety?! - syczę wkurzona.
- Uważaj na słowa Kylie - ojciec wychyla się z nad drzwi lodówki i wpatruje się na mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Jakbyś nie wiedziała to robię obiad który sama nie potrafiłabyś sobie zrobić! - Mama wybucha krzycząc jak opętana. Jej oczy błyszczą ze wściekłości a ręce aż drżą. Zakładam ręce na piersi i czekam aż się uspokoi. Uśmiecham się złośliwie.
- Naprawdę sądzisz, że nie potrafiłabym? - unoszę wysoko brwi, czekając na wyzwanie.
- Tak, jestem tego pewna - odpowiada pewnie Mama mieszając sos w garnku, nawet na mnie nie patrząc.
Tata opiera się o lodówke i popijając sok pomarańczowy ogląda nasze przedstawienie.
Podchodzę do szafki z naczyniami i ze środka wyjmuję miske i płatki. Nasypuję płatki i dolewam odrobinę mleka. Mama przygląda mi się kątem oka.
- Gotowe - mówię i zanurzam łyżke w misce nabierając na nią trochę płatków. Wkładam ją do ust i specjalnie żuję z otwartą buzią, dodatkowo głośno mlaskając by znowu ujrzeć wściekły wyraz twarzy mojej Mamy. Ale tym razem się mylę. Wypuszcza głośno powietrze z ust.
- Po prostu zejdź mi z oczu - syczy i wraca do poprzednich czynności.
To koniec jak na dzisiaj? Szkoda.
Wracam z miską do pokoju i kończę posiłek siedząc przy biurku i oglądając nieobejrzane jeszcze odcinki Pamiętników Carrie. Po skończeniu oglądania udaję się do łazienki. Zmywam makijaż składający się z fluidu i tuszu do rzęs. Patrząc na swoje odbicie w lustrze nakładam krem nawilżający i modle się, by pierwszego dnia w nowej szkole nie obudziła się z tłustą cerą. Wracam do łóżka, zakrywam się po nos kołdrą i przez chwile patrzę za okno. Deszcz nadal pada co mnie niezmiernie denerwuje. Zaraz potem zasypiam.
Słyszę dźwięk swojej ulubionej piosenki The Beatles i od razu moje oczy otwierają się. Przez chwile nucę wraz z dzwonkiem "Twist and shout" a w końcu wyłączam go. Przeciągam się leniwie i wydaję z siebie odgłos przypominający stłumiony krzyk pomieszany z jękiem. Spoglądam za okno. Słońce! Piękne świecące słońce! Jednak Bóg istnieje!
Udaje się do łazienki i spoglądam na siebie. Na szczęście nie obudziłam się z tłustą cerą dzięki czemu muszę dzisiaj tylko przemyć twarz mydłem siarkowym. Robię delikatny makijaż a z włosów robię dwa dobierane warkocze które zaczynają się przy czole i opadają na plecy. Wracam do pokoju i postanawiam założyć pare ciemnych dżinsów, bordowy sweter i pare czarnych Conversów. Biorę plecak oraz potrzebne rzeczy i niechętnie schodzę na dół. Przy stole siedzi mój młodszy brat zajadający się tostami z dżemem. Mama zjeżdża mnie wzrokiem po czym już więcej nie zwraca na mnie uwagi. Moje dzisiejsze śniadanie składa się z tego samego co wczorajsza kolacja. Po cichu konsumuję płatki miodowe patrząc jak moja matka krząta się po kuchni szukając pojemników na kanapki. Patrzę na zegarek i okazuje się, że za 10 minut muszę być w szkole. Zrywam się z miejsca i w pośpiechu zostawiam miskę na stole co skutkuje krzykiem mojej Mamy. Nie zwracając na nią większej uwagi wybiegam z domu i biegnę niczym sił w nogach do szkoły oddalonej o niecałe 200 metrów od domu. Za rogiem widzę zarys liceum. Ogromne dwa budynki ustawione naprzeciwko siebie. Oba są koloru pomarańczowego a w nich wbudowane są ogromne okna przez które wpada dopiero co wschodzące słońce. Od razu po wejściu do środka dostaję szoku. Stoję po środku korytarza patrząc na ludzi. Prawie wszyscy wyglądają niczym wyjęci ze scenerii słynnego Woodstock'u. Ciemne ubrania, mocny makijaż i długie włosy. Czuje się jakbym znalazła się w punkowym liceum. Ci którzy nie posiadają punkowego looku mają ubrane koszulki. Przyglądam się dziewczynie przechodzącej obok mnie. Na jej koszulce widnieje napis "Dead Stones". Co to kurwa jest? Myślę.
Wyjmuję z kieszeni plan lekcji. Sala 235. Woah, mają tu aż tyle sal?! Chodzę szukając odpowiednich drzwi. Rozpycham się łokciami wśród tłumu. Co chwile ktoś obdarowuje mnie wściekłym wzrokiem. Nagle słyszę dziewczęcy krzyk.
- Ugh, uważaj jak łazisz łajzo! - przede mną stoi dziewczyna. Ma długie czarne włosy i nieziemsko duże i piękne zielone oczy. Nie wygląda na przyjazną ze względu na jej poze wiecznie niezadowolonej księżniczki. I dwóch przydupasów z tyłu.
- Jakiś problem? - pytam a po jej wzroku widzę, że wkraczam w coraz głębsze bagno odzywając się do niej.
- Zejdź mi z oczu albo zaraz..
- Albo co? - słyszę dziewczęcy głos za sobą. Odwracam się i napotykam wzrok rudej dziewczyny. Wygląda na przyjazną. Chyba.
- Nie wtrącaj się, Jess. To nie twoja sprawa.
- Oh, dziewczyna jest pierwszy dzień w nowej szkole a ty masz do niej już jakieś wąty? Czy Ciebie do reszty powaliło Catrine?
Więc ta głupia jędza ma na imie Catrine.
Catrine nagle robi śmieszny gest ręką który ma oznaczać "jestem zmęczona waszym towarzystwem" i z kwaśną miną oddala się od nas.
- Ona jest straszna - mówię.
Słyszę śmiech rudowłosej.
- Wyobraź sobie że jestem z nią razem w klasie. Już od 9 lat.
- Nie gadaj!
- To prawda. Mam na imię Jess - podaje mi ręke którą delikatnie ściskam.
- Kylie. Słuchaj... Mam pytanie.
- Jasne, pytaj o co chcesz - uśmiecha się serdecznie. O jezu. Już ją lubie!
- O co z tym chodzi? Dead Stones? - pytam wskazując na jej koszulkę - Jakaś epidemia?
Jess wybucha głośnym śmiechem.
- Oh, nie. To nasz szkolny zespół rockowy. Są nieziemsko utalentowani i nieziemsko przystojni! - Rudowłosa aż piszczy z podniecenia gdy o nich opowiada.
- I wy tak każdego dnia chodzicie w tych koszulkach czcząc ich?
- Nie! Coś ty! Uwielbiam ich ale bez przesady - Jess śmieje się - Dzisiaj jest ich koncert. Pierwszy od pół roku. Wszyscy są mega podjarani.
- Też będę mogła wpaść? - nawet nie wiem kiedy to pytanie wylatuje z moich ust. Dziwnie to zabrzmiało.
W oczach Jess błyska rozbawienie ale próbuje przybrać kamienny wyraz twarzy i mówi poważnym głosem:
- Nie. Ty nie masz wstępu panno Kylie. Cała szkoła nie będzie miała lekcji a ty będziesz zmuszona siedzieć w sali z profesorem Vazin. - Jess wybucha śmiechem - O boże dziewczyno! Ten koncert jest OBOWIĄZKOWY, masz OBOWIĄZEK iść na ten koncert jeśli jeszcze nigdy ich nie słyszałaś!
- Są aż tak dobrzy? - pytam, szukając nadal swojej sali.
- Są mega dobrzy. I jak ci wspominałam przystojni także!
- A jak mają na imie członkowie?
Jess chwile myśli.
- W sumie jest ich trzech. Perkusista - Zayn. Nieziemsko przystojny mulat. Wokalista - Harry. Jest mega słodki a jego zachrypnięty głos jest seksowny. No i niezapomnijmy o basiście - Niallu. Blondyn o oczach niebieskich jak lód.
- Wiesz ile razy wymawiasz słowo "mega" i "nieziemsko"? - śmieje się.
- Wiem wiem. W jakiej jesteś klasie? - pyta nagle.
- Hm... 4C.
- To tak samo jak ja! - krzyczy entuzjastycznie. - Chodź zanim profesor Vazin nas zje!
Tak jak powiedziała Jess koncert ma zacząć się za kilka minut. Stoimy obie na niewielkim podeście na sali gimnastycznej z którego mamy idealny widok na całą scene. Krzyki fanek Dead Stones niemal sprawia, że pękają mi bębenki. Wkrótce na scene wchodzi ciemny chłopak. Na jego głowie spoczywa snapback obrócony tyłem do przodu. Uśmiecha się delikatnie w stronę dziewczyn stojących przy scenie które niemal umierają i siada za perkusją. Zaczyna wystukiwać rytm pałeczkami. Po chwili wchodzi ciemny brunet. Ma ciemne loki i z tej odległości mogę dostrzec niesamowity zieleń jego oczu. Stoję na czubkach palców by lepiej widzieć. Ostatni członek wchodzi na scenę. Chłopak o jasnych włosach i oczach również tak jasnych, że nawet z daleka jestem nimi oślepiona. Jest niemożliwie, nieludzko piękny. Jego rysy twarzy wyglądają jak wyrzeźbione w białym marmurze. Wysoki, szerokie barki i umięśnione ramiona. To, co uderza mnie najmocniej, to swoboda z jaką porusza się na scenie, unosi się w powietrzu i wydaje się nie zdawać sobie sprawy z wrażenia, jakie wywiera na żeńskiej części publiczności. Niall - bo o ile pamiętam tak ma na imię - zaczyna wygrywać głęboki i pulsujący rytm, od razu wspomagany łupaniem perksuji Zayna. Szorstki głos Harry'ego rozchodzi się po sali i słychać piski podnieconych dziewczyn, gdy wyrzuca w powietrze swoją bandanke która jeszcze chwile temu zwisała z kieszeni jego ciasnych dżinsów. Harry wraz z chórkiem Nialla zaczyna śpiewać kawałek zatytuowany "Closer". 'I walk through an endless night.
Make my way back home' - śpiewa Harry, hipnotyzując swoje fanki  spojrzeniem zielonych oczu. Mimo jego uwodzicielskiego uroku, to od Nialla nie mogę oderwać wzroku. Jego oszczędne ruchy, głęboki głos, który porusza mnie od wewnątrz za każdym razem gdy robi chórki. Podczas refrenu tonę w oceanie, który ma kolor jego oczu. " I'm closer to you. I'm closer to you as I've ever been before. Why don't you see me? "
Widze Cię, Niall! Widzę! - moje serce i myśli krzyczą jak głupie jakby on naprawdę miał mnie zauważyć.
Nagle moje serce staje. Nie wiem czy to urojenia czy po prostu mi się przywidziało. "I'm closer to you" śpiewa swoim głębokim głosem. Odwrócia się w moją stronę i jakby na chwile znika cały świat. Pochłonięty przez emocje, przez bicie serca, przez dreszcze które przebiegają po moich plecach. "I'm closer to you" , powtarza i w tym momencie jesteśmy tylko ja i on. I jego głos. Miękki jak puch, w którym chcę się zanurzyć.

********************************************************************************
1 CZĘŚĆ IMAGINA!
MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ WAM SPODOBA :)
PAMIĘTAJ!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



sobota, 16 sierpnia 2014

Fallen Angel cz.4


Może zdarzyć się, że urodziłeś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzał im wyrosnąć.

 Lato okazało się za krótkie. Za krótkie na nasz młodzieńczy romans. Za krótkie na pojęcie wielkiej wagi naszego zadania. Mieliśmy się spotkać...poznać...zakochać, a to wszystko było spowodowane jednym z wielu przypadków. Jednym z najlepszych przypadków. Więc jak co dzień siedzę z nim na naszej ławce patrząc jak stroi gitarę.
- Powiedziałeś już Jessy?
- O czym?
- No ja i ty...my - wyszeptałam.
Chłopak spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i zmarszczył brwi.
- Myślałem, że będziesz sama chciała jej powiedzieć. No wiesz... Jak dziewczyna z dziewczyną.
- Tchórzysz? - zapytałam zabawnie machając brwiami.
- Wcale nie! Czego miał bym się bać?! Jessy?
- No nie wiem.
Chwyciłam go za fragment koszulki przyciągając go bliżej siebie. Dzięki wyczulonym zmysłom czułam jak jego serce przyspiesza, a krew zaczyna pulsować w żyłach. Zaśmiałam się pod nosem składając drobny pocałunek na jego malinowych wargach. Odsunęłam się od niego, a on szybkim ruchem przybliżył mnie z powrotem. W tym samym momencie usłyszałam charakterystyczny dźwięk mojego dzwonka. Zgrabnym ruchem wyjęłam z tylnej kieszeni spodni telefon i nie patrząc kto dzwoni przycisnęłam go do ucha.
T.I: Halo? 
- Dzień dobry. Czy dodzwoniłem się do panny T.I?
T.I: Tak. 
- Z tej strony wuj Niall'a. Mój bratanek zostawił u mnie prezent dla ciebie i zastanawiałem się czy mogłabyś go dzisiaj odebrać?
T.I: Oczywiście.
- Moja posiadłość znajduje się na obrzeżach miasta. Za chwilę prześlę ci dokładny adres. Do zobaczenia T.I.
T.I: Do widzenia.
Rozłączyłam się nadal nie zdając sobie sprawy co dokładnie się stało.
- Kto dzwonił?
- Wujek Niall'a.
- Czego chciał? - warknął, a ja już wiedziałam, że jest zły.
- Mógł byś mnie zawieść do posiadłości Horan'ów? Odbiorę tylko coś i potem znowu jestem cała twoja.
Te słowa chyba trochę go rozluźniły ponieważ odpuścił pozę bojową, a jego twarz przybrała normalny wyraz.
- Cała moja... - powtórzył ujmując moją twarz w obie dłonie. 
Uśmiechnęłam się ukazując szereg białych zębów. Wierzchem dłoni przejechałam po jego kilkudniowym zaroście, w którym wyglądał na starszego. I w tym samym momencie świat dookoła nas zawirował, a moja podświadomość powędrowała do całkiem nieznanego mi miejsca.
*
Znów stoję przed budynkiem ale tym razem nie widzę w pobliżu Niall'a. Z okien bucha dym, a krzyki o pomoc roznoszą się po moich uszach jak piekielna rozpacz. Czuję jak moje ciało opanowuje głęboki szloch gdy rozpoznaję wśród potrzebujących pomocy mojego chłopaka. Czyli ten smutek, który czułam za pierwszym razem to był mój smutek... Nie chcąc więcej tracić czasu. Rozłożyłam skrzydła chcąc wzbić się do lotu. Coś jest nie tak... dlaczego moje skrzydła są czarne?
*
Zachłysnęłam się raptownie powietrzem wbijając paznokcie w ręce mulata. Spojrzałam na niego rozszerzonymi oczami starając się przypomnieć sobie wszystkie możliwe szczegóły. Może moje skrzydła pokrywała sadza? Nie... To nie możliwe byłam za daleko od miejsca podpalenia. Dlaczego nie było tam Niall'a? Może też był w budynku... Nie. Znowu nie. Wyczuła bym jego obecność. 
- Kochanie... Wszystko w porządku?
- Tak. Wszystko jest okay.
- Chodź pojedziemy po ten prezent, a potem zrobię ci jakąś kolacje - wyszeptał całując mnie w skroń.

Po godzinie znajdowaliśmy się przed wielkim domem z cegły. Dookoła znajdowały się równo przycięte krzewy, rabatki pełne kolorowych kwiatów, a po środku dziedzińca stał pomnik przedstawiąjcy anioła. To jakiś żart? Mocniej ściskając rękę Zayn'a zapukałam do drzwi czekając aż ktoś otworzy. Staruszka w przybrudzonym fartuchu uchyliła drzwi przyglądając nam się.
- Pan Horan prosił żebyście skierowali się do ogrodu - wskazała ręką na dużą furtkę znajdującą się po mojej prawej stronie.
- Dziękujemy - mruknęłam ciągnąć w tamtą stronę mulata.
Nie wiem czemu ale zaczęłam się strasznie stresować. Moje serce kołatało w szybkim tempie kiedy zaczęliśmy się zbliżać do wysokiego mężczyzny o włosach, które kolorem przypominały smołę. Nigdy nie powiedziała bym, że to wuj Niall'a był bardziej podobny do Zayn'a. Pokaźna postawa, opalona cera ale jedno go łączyło z bratankiem. Wielkie niebieskie oczy z jasnymi przebłyskami. 
- Dzień dobry - przywitałam się ściskając jego rękę.
- Ty zapewne jesteś T.I. Niall dużo o tobie opowiadał ale nie wspominał nic o tym, że masz chłopaka.
- Nazywam się Zayn Malik proszę pana.
- Miło mi - powiedział wymieniając z nim uścisk dłoni.
- Mam dla ciebie jakieś pudło. 
- Mogę je zobaczyć? - spytałam niepewnie nadal nie puszczając ręki chłopaka.
- Oczywiście. Proszę za mną.
Nerwowo zerknęłam w stronę Zayn'a, a on cmoknął mnie w czubek nosa poprawiając mi tym samym humor. Kierowaliśmy się w stronę ogromnych drzwi tarasowych przy, których stało duże pudło z białą kokardą. Niepewnie otworzyłam wieko zauważając suknię, w kolorze śniegu. 
Chwyciłam w ręce drobną kartkę z dopiskiem:
" Dla mojego anioła " 
Cholera... czy on zna moją tajemnicę? 

***
Nowa część myślę, że wam się spodoba :) Następna pojawi się kiedy będę miała dostęp do laptopa. 
Do zobaczenia Aniołki :)))