poniedziałek, 3 września 2018

All because of you cz.1


Ostatnio zaniedbywałem sen. Marząc o tym, czym moglibyśmy być.

Rozstania są łatwe. To tylko parę przypadkowych słów tworzących raniące zdania. Później nie jest najgorzej. Pierwszej nocy po wszystkim myślisz, że to wszystko wcale tak bardzo nie boli. Oddychasz, śpisz spokojnie, budzisz się i mimo tego, że czegoś brakuje ruszasz żyjąc codziennym rytmem.
Dopiero po tygodniu, dwóch, a może i nawet miesiącu tęsknota miażdży ci płuca i błaga o to byś odczuwał ją całym sobą. Żyjesz połową swojego dotychczasowego życia. Stajesz się cieniem odzianym w sztuczny uśmiech, który jest przyozdobiony kłamstwami i zaschniętymi łzami. Nie jesteś tą samą osobą, którą inni chcą w tobie widzieć. Tracisz kolejne osoby i zastanawiasz się co z tobą nie tak by po paru miesiącach zrozumieć, że miałeś prawo być złamanym przez długi czas. Miałeś prawo płakać i wyklinać cały świat bo czułeś się oszukany. Oszukany przez osobę, która mówiąc, że cię kocha miała na myśli, że zmarnuje ci parę miesięcy z życia i zostawi po sobie chaos. Większy niż ten, który zastała gdy pojawiła się w twoim życiu. I choć nie przystoi poddawać się, histeryzować i walić rękoma w ściany błagając o powrót ukochanej osoby, czasem tak się dzieje.
Bez miłości stajemy się słabi, nawet gdy wiemy, że nie była ona dla nas dobra. Bo pomimo wielu upadków, sprzeczek, tysiąca błędów i jeszcze większej ilości wątpliwości miłość, choć nie do końca tak bajkowa jak chciałeś stała się jedyną, której potrzebowałeś. Czasem było monotonnie. Patrząc na nią, leżącą przy twoim boku nie czułeś już tych motyli, które towarzyszyły ci przy pierwszej wspólnej nocy. Jej słowa nie docierały już do ciebie tak jak szybciej, a jej zapach wcale nie kusił tak jak wtedy gdy byliście oglądać spadające gwiazdy. Z czasem nawet i wielka miłość traci na uroku, lecz czy to oznacza, że nie warto o nią walczyć?
Moim zdaniem powinno się walczyć o nawet najmniejszy okruch uczucia jakim się darzyliśmy, ale on niestety myślał inaczej. Od naszego rozstania minęło sześć miesięcy, pięć dni, trzy godziny i dwadzieścia dwie minuty. Czy czas leczy rany? Nie. Po pewnym okresie po prosty uczysz się z nimi żyć, ale nie znikają. I czasem zdarzy się, że któraś z nich pęka, gdy stoisz w zatłoczonym autobusie, w którym właśnie leci wasza piosenka, przy której pierwszy raz powiedział ci, że cię kocha. Świat rozpada się na moment, ale już tyle razy zbierałaś się z rozsypki, że teraz nawet nie zauważasz, że pod jednym z siedzeń pojazdu, w którym się znajdujesz, został kawałek twojego serca.
Pewnie gdy już poznaliście mój punkt widzenia prawidłowym byłoby przedstawienie tego co myśli on. Jednak nie jest to tak proste jak się wydaje. Dlaczego? Ponieważ gdy wszystkie uczucia powodowały u mnie duszności, ktoś inny naprawiał jego. Nie wiem czy kocha ją naprawdę. Nie wiem czy nie jest dla niego kolejnym przystankiem, takim jakim byłam ja. Może on jest dla niej w tym samym czasie końcową stacją. Nie wiem co słychać w jego poukładanym świecie. Od pewnego czasu przestałam pytać naszych wspólnych znajomych jak się trzyma. Myśl, że jest szczęśliwy powodowała u mnie mdłości. Nie dlatego, że życzyłam mu źle, lecz obraz tego, że jest szczęśliwy beze mnie była mi ością stającą w gardle. Czymś czego nie dało się zaakceptować.
Wolałam myśleć, że cierpi jak ja. Tęskni i czasem wspominając dawne czasy, uroni parę łez. Może wciąż trzyma nasze wspólne zdjęcie w portfelu i gdy o mnie myśli ściska go w gardle.
Lecz gdy ja wyobrażałam sobie inne scenariusze i żyłam tym co było, on ruszył do przodu. Zostawiając mnie za sobą daleko w tyle. Teraz nadszedł czas na to bym ja pokazała mu, że potrafię żyć bez niego. Może gdy zobaczy. mnie z kimś innym w końcu zrozumie jak wiele mieliśmy i dlaczego tak bardzo bałam się tego stracić.

- Ruszmy gdzieś na miasto T.I. Nie możemy spędzić kolejnego wieczoru piątkowego oglądając te durne seriale, bo przysięgam, że zwariuje i nigdy więcej nie przekroczę progu twojego mieszkania.
- Nie unoś się tak Styles. Niech ci będzie, ale jeśli skończy się to tym, że będziesz leżał zarzygany na mojej kanapie, to uwierz, że twoja groźba się spełni i naprawdę nie przekroczysz więcej mojego progu.

Pstryknęłam w jego nos, zerkając na niego ostatni raz, po czym ruszyłam w kierunku szafy, wyciągając z niej obcisłą sukienkę. Nawiasem mówiąc dostałam ją zeszłej gwiazdki od Nialla, który był moim ówczesnym chłopakiem. Pech chciał tak, że gdy ja jak głupia zakochiwałam się w nim coraz bardziej, on w tym samym czasie wzdychał każdego dnia do swojej nowej asystentki.
Sukienka była w kolorze szkarłatnej czerwieni. Posiadała odsłonięte ramiona i dodatkowy choker z tego samego materiału co sukienka. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, wyśmiałam Nialla ponieważ nigdy nie ubierałam zbytnio wyzywających ubrań, a ta sukienka należała do takiego gatunku odzieży. Lecz teraz nie musiałam kryć żadnego kawałka własnego ciała. Byłam wolna. Wolna fizycznie, lecz nie psychicznie. Ruszyłam w kierunku łazienki i wzięłam szybki prysznic. Założyłam przygotowane
ubrania i dobrałam do tego wysokie obcasy.

- Wyglądasz oszałamiająco - odwróciłam się w stronę dochodzącego mnie głosu. W progu łazienki stał Harry, przebrany w jedną ze swoich koszul, które wisiały w mojej szafie. Po rozstaniu moim i Nialla bywał tu tak często, że zaproponowałam oddać mu kawałek szafy, by mógł przebrać się gdy będzie tego potrzebował. Był moim najlepszym przyjacielem i jedyną osobą przy której wciąż chciało mi się żyć.
- Dziękuję, też nie wyglądasz niczego sobie. - mruknęłam skanując go wzrokiem. Był przystojny, musiałabym być ślepa gdybym powiedziała inaczej. Miał dość indywidualny styl. Lubił podkradać brokatowe cienie z mojej kosmetyczki i pożyczać czarny lakier do paznokci. Mimo tego wciąż otaczała go aura męskości i podobało mi się to. Jednak wciąż nie był on Niallem, na którego widok moje oczy stawały się bardziej świecące. Był Harrym, którego kochałam ale nie tak bardzo na ile zasłużył.

Mój przyjaciel jest u mojego boku od samej kołyski. Jeden rocznik i rodzice, którzy się przyjaźnili. Byliśmy na siebie skazani. Całe życie spędziliśmy jako przyjaciele i pomimo paru wybryków po alkoholu nigdy nie przekroczyliśmy tej lini. Styles nigdy nie lubił Horana pomimo faktu, że po naszej przeprowadzce do Londynu był pierwszą poznaną tu osobą. Trzymali się na dystans i jedynym co ich łączyło to fakt, że oboje mnie kochali. Choć teraz wydaje mi się, że tylko jeden z nich kochał mnie szczerze.

- Chciałbym zaprosić pewną dziewczynę na randkę ale wciąż ogląda się za swoim byłym, to uciążliwe. Jak myślisz, co mam zrobić?
- Zaśpiewaj jej - wzruszyłam ramionami - to zawsze działa. - chłopak tylko przytaknął i zniknął z mojego pola widzenia. Pewnie zgłodniał, wybijała godzina 7 p.m. co oznaczała, że nadszedł czas na jego przekąskę.

Kończyłam właśnie mój makijaż gdy usłyszałam dźwięk gitary i cichy śpiew. Uśmiechnęłam się szeroko, idąc w kierunku dźwięku. Na kanapie siedział Harry śpiewając jedną z moich ulubionych piosenek.

Hey there, Delilah
What's it like in New York city?
I'm a thousand miles away
But, girl tonight you look so pretty
Yes, you do
Times Square can't shine as bright as you
I swear, it's true

Hey there Delilah
Don't you worry about the distance 
I'm right there if you get lonely
Give this song another listen
Close your eyes
Listen to my voice, it's my disguise
I'm by your side

- Czy teraz też zadziałało? Proszę Cię T.I daj mi szansę pokazać, że jestem wart o wiele więcej niż on.
- Pokazałeś już to nie raz. - przyznałam, dotykając ręką jego kochanej twarzy - Dobrze, dobrze.. Dostaniesz szansę.