niedziela, 24 sierpnia 2014

Closer cz. 1

Wszystko mnie dobija. Szum wiatru za oknem. Krople spadające z blacho dachówki odbijające się od szyb z niesamowitą siłą. Dźwięk tłuczonych przez moją Mame kotletów na obiad. Dosłownie wszystko.
Przekręcam się na brzuch i zakrywam głowe poduszką. Krzycze z całych sił, pozbywając się gromadzących we mnie emocji. Złość, rozgoryczenie i strach. Strach przed jutrzejszym dniem.
Nie ma nic gorszego od zmiany szkoły, pozostawienia przyjaciół i wyjazdu na drugi koniec kraju. I to tak z dnia na dzień. Bez żadnego ostrzeżenia. Jednego dnia budzisz się, idziesz do szkoły. Wracasz z niej szczęśliwa z powodu potajemnego pocałunku z chłopakiem który podobał Ci się od dłuższego czasu a nagle całe szczęście burzy wiadomość o przeprowadzce z powodu jakiegoś głupiego awansu Taty. Byłam wściekła. Zresztą nadal jestem. I to jak.
Czuję narastającą złość i wstaje z łóżka. Z hukiem zamykam za sobą drzwi pokoju i zbiegam ze schodów przesadnie tupiąc nogami by rodzice wiedzieli, że jestem wściekła. I że nadchodzi burza.
- Czy mogłabyś ciszej ubijać te pieprzone kotlety?! - syczę wkurzona.
- Uważaj na słowa Kylie - ojciec wychyla się z nad drzwi lodówki i wpatruje się na mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Jakbyś nie wiedziała to robię obiad który sama nie potrafiłabyś sobie zrobić! - Mama wybucha krzycząc jak opętana. Jej oczy błyszczą ze wściekłości a ręce aż drżą. Zakładam ręce na piersi i czekam aż się uspokoi. Uśmiecham się złośliwie.
- Naprawdę sądzisz, że nie potrafiłabym? - unoszę wysoko brwi, czekając na wyzwanie.
- Tak, jestem tego pewna - odpowiada pewnie Mama mieszając sos w garnku, nawet na mnie nie patrząc.
Tata opiera się o lodówke i popijając sok pomarańczowy ogląda nasze przedstawienie.
Podchodzę do szafki z naczyniami i ze środka wyjmuję miske i płatki. Nasypuję płatki i dolewam odrobinę mleka. Mama przygląda mi się kątem oka.
- Gotowe - mówię i zanurzam łyżke w misce nabierając na nią trochę płatków. Wkładam ją do ust i specjalnie żuję z otwartą buzią, dodatkowo głośno mlaskając by znowu ujrzeć wściekły wyraz twarzy mojej Mamy. Ale tym razem się mylę. Wypuszcza głośno powietrze z ust.
- Po prostu zejdź mi z oczu - syczy i wraca do poprzednich czynności.
To koniec jak na dzisiaj? Szkoda.
Wracam z miską do pokoju i kończę posiłek siedząc przy biurku i oglądając nieobejrzane jeszcze odcinki Pamiętników Carrie. Po skończeniu oglądania udaję się do łazienki. Zmywam makijaż składający się z fluidu i tuszu do rzęs. Patrząc na swoje odbicie w lustrze nakładam krem nawilżający i modle się, by pierwszego dnia w nowej szkole nie obudziła się z tłustą cerą. Wracam do łóżka, zakrywam się po nos kołdrą i przez chwile patrzę za okno. Deszcz nadal pada co mnie niezmiernie denerwuje. Zaraz potem zasypiam.
Słyszę dźwięk swojej ulubionej piosenki The Beatles i od razu moje oczy otwierają się. Przez chwile nucę wraz z dzwonkiem "Twist and shout" a w końcu wyłączam go. Przeciągam się leniwie i wydaję z siebie odgłos przypominający stłumiony krzyk pomieszany z jękiem. Spoglądam za okno. Słońce! Piękne świecące słońce! Jednak Bóg istnieje!
Udaje się do łazienki i spoglądam na siebie. Na szczęście nie obudziłam się z tłustą cerą dzięki czemu muszę dzisiaj tylko przemyć twarz mydłem siarkowym. Robię delikatny makijaż a z włosów robię dwa dobierane warkocze które zaczynają się przy czole i opadają na plecy. Wracam do pokoju i postanawiam założyć pare ciemnych dżinsów, bordowy sweter i pare czarnych Conversów. Biorę plecak oraz potrzebne rzeczy i niechętnie schodzę na dół. Przy stole siedzi mój młodszy brat zajadający się tostami z dżemem. Mama zjeżdża mnie wzrokiem po czym już więcej nie zwraca na mnie uwagi. Moje dzisiejsze śniadanie składa się z tego samego co wczorajsza kolacja. Po cichu konsumuję płatki miodowe patrząc jak moja matka krząta się po kuchni szukając pojemników na kanapki. Patrzę na zegarek i okazuje się, że za 10 minut muszę być w szkole. Zrywam się z miejsca i w pośpiechu zostawiam miskę na stole co skutkuje krzykiem mojej Mamy. Nie zwracając na nią większej uwagi wybiegam z domu i biegnę niczym sił w nogach do szkoły oddalonej o niecałe 200 metrów od domu. Za rogiem widzę zarys liceum. Ogromne dwa budynki ustawione naprzeciwko siebie. Oba są koloru pomarańczowego a w nich wbudowane są ogromne okna przez które wpada dopiero co wschodzące słońce. Od razu po wejściu do środka dostaję szoku. Stoję po środku korytarza patrząc na ludzi. Prawie wszyscy wyglądają niczym wyjęci ze scenerii słynnego Woodstock'u. Ciemne ubrania, mocny makijaż i długie włosy. Czuje się jakbym znalazła się w punkowym liceum. Ci którzy nie posiadają punkowego looku mają ubrane koszulki. Przyglądam się dziewczynie przechodzącej obok mnie. Na jej koszulce widnieje napis "Dead Stones". Co to kurwa jest? Myślę.
Wyjmuję z kieszeni plan lekcji. Sala 235. Woah, mają tu aż tyle sal?! Chodzę szukając odpowiednich drzwi. Rozpycham się łokciami wśród tłumu. Co chwile ktoś obdarowuje mnie wściekłym wzrokiem. Nagle słyszę dziewczęcy krzyk.
- Ugh, uważaj jak łazisz łajzo! - przede mną stoi dziewczyna. Ma długie czarne włosy i nieziemsko duże i piękne zielone oczy. Nie wygląda na przyjazną ze względu na jej poze wiecznie niezadowolonej księżniczki. I dwóch przydupasów z tyłu.
- Jakiś problem? - pytam a po jej wzroku widzę, że wkraczam w coraz głębsze bagno odzywając się do niej.
- Zejdź mi z oczu albo zaraz..
- Albo co? - słyszę dziewczęcy głos za sobą. Odwracam się i napotykam wzrok rudej dziewczyny. Wygląda na przyjazną. Chyba.
- Nie wtrącaj się, Jess. To nie twoja sprawa.
- Oh, dziewczyna jest pierwszy dzień w nowej szkole a ty masz do niej już jakieś wąty? Czy Ciebie do reszty powaliło Catrine?
Więc ta głupia jędza ma na imie Catrine.
Catrine nagle robi śmieszny gest ręką który ma oznaczać "jestem zmęczona waszym towarzystwem" i z kwaśną miną oddala się od nas.
- Ona jest straszna - mówię.
Słyszę śmiech rudowłosej.
- Wyobraź sobie że jestem z nią razem w klasie. Już od 9 lat.
- Nie gadaj!
- To prawda. Mam na imię Jess - podaje mi ręke którą delikatnie ściskam.
- Kylie. Słuchaj... Mam pytanie.
- Jasne, pytaj o co chcesz - uśmiecha się serdecznie. O jezu. Już ją lubie!
- O co z tym chodzi? Dead Stones? - pytam wskazując na jej koszulkę - Jakaś epidemia?
Jess wybucha głośnym śmiechem.
- Oh, nie. To nasz szkolny zespół rockowy. Są nieziemsko utalentowani i nieziemsko przystojni! - Rudowłosa aż piszczy z podniecenia gdy o nich opowiada.
- I wy tak każdego dnia chodzicie w tych koszulkach czcząc ich?
- Nie! Coś ty! Uwielbiam ich ale bez przesady - Jess śmieje się - Dzisiaj jest ich koncert. Pierwszy od pół roku. Wszyscy są mega podjarani.
- Też będę mogła wpaść? - nawet nie wiem kiedy to pytanie wylatuje z moich ust. Dziwnie to zabrzmiało.
W oczach Jess błyska rozbawienie ale próbuje przybrać kamienny wyraz twarzy i mówi poważnym głosem:
- Nie. Ty nie masz wstępu panno Kylie. Cała szkoła nie będzie miała lekcji a ty będziesz zmuszona siedzieć w sali z profesorem Vazin. - Jess wybucha śmiechem - O boże dziewczyno! Ten koncert jest OBOWIĄZKOWY, masz OBOWIĄZEK iść na ten koncert jeśli jeszcze nigdy ich nie słyszałaś!
- Są aż tak dobrzy? - pytam, szukając nadal swojej sali.
- Są mega dobrzy. I jak ci wspominałam przystojni także!
- A jak mają na imie członkowie?
Jess chwile myśli.
- W sumie jest ich trzech. Perkusista - Zayn. Nieziemsko przystojny mulat. Wokalista - Harry. Jest mega słodki a jego zachrypnięty głos jest seksowny. No i niezapomnijmy o basiście - Niallu. Blondyn o oczach niebieskich jak lód.
- Wiesz ile razy wymawiasz słowo "mega" i "nieziemsko"? - śmieje się.
- Wiem wiem. W jakiej jesteś klasie? - pyta nagle.
- Hm... 4C.
- To tak samo jak ja! - krzyczy entuzjastycznie. - Chodź zanim profesor Vazin nas zje!
Tak jak powiedziała Jess koncert ma zacząć się za kilka minut. Stoimy obie na niewielkim podeście na sali gimnastycznej z którego mamy idealny widok na całą scene. Krzyki fanek Dead Stones niemal sprawia, że pękają mi bębenki. Wkrótce na scene wchodzi ciemny chłopak. Na jego głowie spoczywa snapback obrócony tyłem do przodu. Uśmiecha się delikatnie w stronę dziewczyn stojących przy scenie które niemal umierają i siada za perkusją. Zaczyna wystukiwać rytm pałeczkami. Po chwili wchodzi ciemny brunet. Ma ciemne loki i z tej odległości mogę dostrzec niesamowity zieleń jego oczu. Stoję na czubkach palców by lepiej widzieć. Ostatni członek wchodzi na scenę. Chłopak o jasnych włosach i oczach również tak jasnych, że nawet z daleka jestem nimi oślepiona. Jest niemożliwie, nieludzko piękny. Jego rysy twarzy wyglądają jak wyrzeźbione w białym marmurze. Wysoki, szerokie barki i umięśnione ramiona. To, co uderza mnie najmocniej, to swoboda z jaką porusza się na scenie, unosi się w powietrzu i wydaje się nie zdawać sobie sprawy z wrażenia, jakie wywiera na żeńskiej części publiczności. Niall - bo o ile pamiętam tak ma na imię - zaczyna wygrywać głęboki i pulsujący rytm, od razu wspomagany łupaniem perksuji Zayna. Szorstki głos Harry'ego rozchodzi się po sali i słychać piski podnieconych dziewczyn, gdy wyrzuca w powietrze swoją bandanke która jeszcze chwile temu zwisała z kieszeni jego ciasnych dżinsów. Harry wraz z chórkiem Nialla zaczyna śpiewać kawałek zatytuowany "Closer". 'I walk through an endless night.
Make my way back home' - śpiewa Harry, hipnotyzując swoje fanki  spojrzeniem zielonych oczu. Mimo jego uwodzicielskiego uroku, to od Nialla nie mogę oderwać wzroku. Jego oszczędne ruchy, głęboki głos, który porusza mnie od wewnątrz za każdym razem gdy robi chórki. Podczas refrenu tonę w oceanie, który ma kolor jego oczu. " I'm closer to you. I'm closer to you as I've ever been before. Why don't you see me? "
Widze Cię, Niall! Widzę! - moje serce i myśli krzyczą jak głupie jakby on naprawdę miał mnie zauważyć.
Nagle moje serce staje. Nie wiem czy to urojenia czy po prostu mi się przywidziało. "I'm closer to you" śpiewa swoim głębokim głosem. Odwrócia się w moją stronę i jakby na chwile znika cały świat. Pochłonięty przez emocje, przez bicie serca, przez dreszcze które przebiegają po moich plecach. "I'm closer to you" , powtarza i w tym momencie jesteśmy tylko ja i on. I jego głos. Miękki jak puch, w którym chcę się zanurzyć.

********************************************************************************
1 CZĘŚĆ IMAGINA!
MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ WAM SPODOBA :)
PAMIĘTAJ!
CZYTASZ? = KOMENTUJESZ!



sobota, 16 sierpnia 2014

Fallen Angel cz.4


Może zdarzyć się, że urodziłeś się bez skrzydeł, ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzał im wyrosnąć.

 Lato okazało się za krótkie. Za krótkie na nasz młodzieńczy romans. Za krótkie na pojęcie wielkiej wagi naszego zadania. Mieliśmy się spotkać...poznać...zakochać, a to wszystko było spowodowane jednym z wielu przypadków. Jednym z najlepszych przypadków. Więc jak co dzień siedzę z nim na naszej ławce patrząc jak stroi gitarę.
- Powiedziałeś już Jessy?
- O czym?
- No ja i ty...my - wyszeptałam.
Chłopak spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i zmarszczył brwi.
- Myślałem, że będziesz sama chciała jej powiedzieć. No wiesz... Jak dziewczyna z dziewczyną.
- Tchórzysz? - zapytałam zabawnie machając brwiami.
- Wcale nie! Czego miał bym się bać?! Jessy?
- No nie wiem.
Chwyciłam go za fragment koszulki przyciągając go bliżej siebie. Dzięki wyczulonym zmysłom czułam jak jego serce przyspiesza, a krew zaczyna pulsować w żyłach. Zaśmiałam się pod nosem składając drobny pocałunek na jego malinowych wargach. Odsunęłam się od niego, a on szybkim ruchem przybliżył mnie z powrotem. W tym samym momencie usłyszałam charakterystyczny dźwięk mojego dzwonka. Zgrabnym ruchem wyjęłam z tylnej kieszeni spodni telefon i nie patrząc kto dzwoni przycisnęłam go do ucha.
T.I: Halo? 
- Dzień dobry. Czy dodzwoniłem się do panny T.I?
T.I: Tak. 
- Z tej strony wuj Niall'a. Mój bratanek zostawił u mnie prezent dla ciebie i zastanawiałem się czy mogłabyś go dzisiaj odebrać?
T.I: Oczywiście.
- Moja posiadłość znajduje się na obrzeżach miasta. Za chwilę prześlę ci dokładny adres. Do zobaczenia T.I.
T.I: Do widzenia.
Rozłączyłam się nadal nie zdając sobie sprawy co dokładnie się stało.
- Kto dzwonił?
- Wujek Niall'a.
- Czego chciał? - warknął, a ja już wiedziałam, że jest zły.
- Mógł byś mnie zawieść do posiadłości Horan'ów? Odbiorę tylko coś i potem znowu jestem cała twoja.
Te słowa chyba trochę go rozluźniły ponieważ odpuścił pozę bojową, a jego twarz przybrała normalny wyraz.
- Cała moja... - powtórzył ujmując moją twarz w obie dłonie. 
Uśmiechnęłam się ukazując szereg białych zębów. Wierzchem dłoni przejechałam po jego kilkudniowym zaroście, w którym wyglądał na starszego. I w tym samym momencie świat dookoła nas zawirował, a moja podświadomość powędrowała do całkiem nieznanego mi miejsca.
*
Znów stoję przed budynkiem ale tym razem nie widzę w pobliżu Niall'a. Z okien bucha dym, a krzyki o pomoc roznoszą się po moich uszach jak piekielna rozpacz. Czuję jak moje ciało opanowuje głęboki szloch gdy rozpoznaję wśród potrzebujących pomocy mojego chłopaka. Czyli ten smutek, który czułam za pierwszym razem to był mój smutek... Nie chcąc więcej tracić czasu. Rozłożyłam skrzydła chcąc wzbić się do lotu. Coś jest nie tak... dlaczego moje skrzydła są czarne?
*
Zachłysnęłam się raptownie powietrzem wbijając paznokcie w ręce mulata. Spojrzałam na niego rozszerzonymi oczami starając się przypomnieć sobie wszystkie możliwe szczegóły. Może moje skrzydła pokrywała sadza? Nie... To nie możliwe byłam za daleko od miejsca podpalenia. Dlaczego nie było tam Niall'a? Może też był w budynku... Nie. Znowu nie. Wyczuła bym jego obecność. 
- Kochanie... Wszystko w porządku?
- Tak. Wszystko jest okay.
- Chodź pojedziemy po ten prezent, a potem zrobię ci jakąś kolacje - wyszeptał całując mnie w skroń.

Po godzinie znajdowaliśmy się przed wielkim domem z cegły. Dookoła znajdowały się równo przycięte krzewy, rabatki pełne kolorowych kwiatów, a po środku dziedzińca stał pomnik przedstawiąjcy anioła. To jakiś żart? Mocniej ściskając rękę Zayn'a zapukałam do drzwi czekając aż ktoś otworzy. Staruszka w przybrudzonym fartuchu uchyliła drzwi przyglądając nam się.
- Pan Horan prosił żebyście skierowali się do ogrodu - wskazała ręką na dużą furtkę znajdującą się po mojej prawej stronie.
- Dziękujemy - mruknęłam ciągnąć w tamtą stronę mulata.
Nie wiem czemu ale zaczęłam się strasznie stresować. Moje serce kołatało w szybkim tempie kiedy zaczęliśmy się zbliżać do wysokiego mężczyzny o włosach, które kolorem przypominały smołę. Nigdy nie powiedziała bym, że to wuj Niall'a był bardziej podobny do Zayn'a. Pokaźna postawa, opalona cera ale jedno go łączyło z bratankiem. Wielkie niebieskie oczy z jasnymi przebłyskami. 
- Dzień dobry - przywitałam się ściskając jego rękę.
- Ty zapewne jesteś T.I. Niall dużo o tobie opowiadał ale nie wspominał nic o tym, że masz chłopaka.
- Nazywam się Zayn Malik proszę pana.
- Miło mi - powiedział wymieniając z nim uścisk dłoni.
- Mam dla ciebie jakieś pudło. 
- Mogę je zobaczyć? - spytałam niepewnie nadal nie puszczając ręki chłopaka.
- Oczywiście. Proszę za mną.
Nerwowo zerknęłam w stronę Zayn'a, a on cmoknął mnie w czubek nosa poprawiając mi tym samym humor. Kierowaliśmy się w stronę ogromnych drzwi tarasowych przy, których stało duże pudło z białą kokardą. Niepewnie otworzyłam wieko zauważając suknię, w kolorze śniegu. 
Chwyciłam w ręce drobną kartkę z dopiskiem:
" Dla mojego anioła " 
Cholera... czy on zna moją tajemnicę? 

***
Nowa część myślę, że wam się spodoba :) Następna pojawi się kiedy będę miała dostęp do laptopa. 
Do zobaczenia Aniołki :)))