niedziela, 28 września 2014

I can see the stars


Gdybyśmy się nie spotkali, myślę, że moje życie nie byłoby kompletne. Przemierzałbym świat w poszukiwaniu ciebie, nawet gdybym nie wiedział, kogo tak naprawdę szukam.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Gdy nasze spojrzenia przecięły się w połowie drogi. Widziałem to na jej twarzy. Zachwyt połączony z szczyptą strachu... Czułem to samo. Jednak starałem się zaprzeczyć temu uczuciu, które zawładnęły moim młodym sercem. Zachowałem się jak zwykle. Odwróciłem się na pięcie i podążyłem w kierunku przeciwnym do jej. Od tamtego czasu czuję tylko żal do samego siebie za tak nieroztropne zachowanie... I moim jedynym celem jest tylko jedno - odnaleźć ją.

- Harry!
Warknąłem w poduszkę starając się zasnąć po raz drugi jednak nie było mi to dane. Kiedy powoli zacząłem przysypiać do mojego pokoju wbiegł Noah. Skoczył na moje łóżko i zaczął machać przed moją twarzą jakąś dziwaczna ulotką przypominającą zmoczony papier toaletowy.
- Patrz co znalazłem przed domem. To zaproszenie na wystawę sztuki. Zabierzesz mnie tam?
- Marzysz. A teraz daj mi spać.
- Mama kazała mi cię zawołać na śniadanie.
Poirytowany westchnąłem pod nosem. Wstałem z łóżka i przewiesiłem Noah przez swoje ramie, po czym zgrabnym ruchem ruszyłem w stronę drzwi. Kiedy byliśmy już na korytarzu postawiłem go na ziemi i wróciłem do pokoju efektownie trzaskając drzwiami. Mogę się założyć, że ten paskudny obraz, który wisi przy moich drzwiach właśnie zleciał. Uśmiechnąłem się kpiąco podnosząc z podłogi najczystszy jaki tam znalazłem t-shirt i podarte rurki, które tworzyły nieodłączną część każdej z moich stylizacji. Chwyciłem do ręki plecak i włożyłem do niego najpotrzebniejsze rzeczy i pogiętą ulotkę, która nadal znajdowała się na moim łóżku. zwinnym ruchem prześlizgnąłem się przez okno, skacząc na dużą stertę liści, dziękując samemu sobie, ze byłem na tyle leniwy by ich wczoraj nie pozbierać. 
Zerknąłem przez okno kuchni zauważając stojącą tam "mamę", która jak zwykle o tej porze przyrządzała mi i Noah kanapki i jajecznicę z boczkiem. Nie mogę powiedzieć. To najlepsza rodzina zastępcza w jakiej byłem i jedyna, która zgodziła się mnie przyjąć na stałe.
Wcześniej byłem w domu tylko ja ale coś ponad dwa lata temu mój nowy "ojciec" przyszedł do domu z brudnym dzieciakiem i oznajmił mi, że to mój nowy brat.
Nie chcąc tracić więcej czasu na głupie przemyślenia ruszyłem w stronę płotu, który oddzielał naszą posesję od lasu, w którym podobno aż roi się od niebezpiecznych zwierząt. Najgorszym zwierzęciem jakie tam widziałem to stary Jackson po kilku głębszych. 
Kiedy znalazłem się już poza pierwszą linią drzew zwolniłem tępa. Przeczesałem ręką włosy, które po chwili i tak znajdowały się na mojej twarzy.
- Czas pójść do fryzjera Harry - powiedziałem do siebie kopiąc leżący na ziemi kamyk.
Przede mną malował się niezwykły widok. Jezioro pośrodku opustoszałego lasu. Usiadłem na ławce, którą niedawno zbudowałem i wyjąłem z plecaka pamiętnik mojej prawdziwej mamy i po raz kolejny zaczytałem się w jego stronicach.  
Czytałem go już setki razy ale za każdym z nich czułem jakbym był świadkiem tych wszystkich zdarzeń. Muszę przyznać ta kobieta nie miała lekkiego życia ale chyba nikt nie ma. 
Kiedy miałem rok podrzuciła mnie pod drzwi sierocińca zostawiając jedynie kartkę z imieniem i ten pieprzony notes, a mimo tego wszystkiego co mnie spotkało wyobrażałem ją sobie jako największe bóstwo. Coś co na pewno nie pochodzi stąd... Jako istotę anielską zesłaną przez samego boga. Jednak z upływem lat moja wiara w to, że kiedykolwiek po mnie wróci raptownie malała, a gdy miałem dwanaście lat całkowicie zniknęła. W dniu swoich trzynastych urodzin spotkałem się z czwartą z kolei rodziną, która podobno chce mnie adoptować. 
Jak zawsze czkałem w pokoju, który dzieciaki stamtąd nazywały "pokojem nadziei". Wpatrywałem się ślepo w drzwi aż weszła przez nie krucha kobieta na oko coś ponad trzydzieści lat. Przywitała się wyjątkowo piskliwym głosem. Wyglądała jakby stresowała się bardziej ode mnie. Za raz za nią pojawił się wysoki mężczyzna z ciemnymi oczami, które przeszyły mnie na wskroś. W takich okolicznościach poznałem państwa Jonas. 
Po tamtym dniu moje życie zmieniło się całkowicie, jednak w ich domu wciąż czegoś mi brakowało. Czegoś co znajdowałem tutaj. Może ukojenia... Nie jestem całkowicie pewny.
Moi nowi rodzice okazali się tacy jak sobie ich wyobrażałem. Byli kochającym się małżeństwem pragnącym mieć gromadkę dzieci ale zamiast tego trafili na buntującego się nastolatka.
Nigdy nie byłem specjalnie mądry ale należałem do typu ludzi, którzy potrafią sobie radzić w życiu. Lecz teraz w wieku osiemnastu lat kiedy mam powoli zacząć całkowicie samodzielne życie dopadają mnie obawy "czy aby na pewno".
Przeleciałem wzrokiem po moim ulubionym fragmencie z pamiętnika. 

I choć nie jestem przygotowana na tą istotkę, która rośnie wewnątrz mnie. 
Nie wyobrażam sobie choćby dnia spędzonego bez niej. 
Niestety w moim życiu nie będzie miała tego co chciałabym jej zapewnić. 
Jednak będę musiała sobie dać radę. Już nie dla mnie... Tylko dla Harry'ego.

Mama albo inaczej pani Jonas zawsze powtarzała, że nie ważne jak bardzo zawiodła moja mama to i tak kochała mnie najbardziej jak potrafiła. To głupie. 
Westchnąłem pod nosem zamykając pamiętnik i po raz kolejny tego dnia wybrałem się w dalszą drogę. Tym razem do miasta. W kieszeni spodni znalazłem wyblakłą ulotkę, którą rano przyniósł Noah. Przeczytałem dokładnie gdzie ma się odbyć podobno ciekawa wystawa i stwierdziłem, że i tak na dzisiaj nie mam lepszych planów także mogę pójść i zobaczyć te bazgroły. 
Droga na wyznaczone miejsce zajęła mi coś ponad godzinę i kiedy tam doszedłem byłem cholernie zmęczony. Wewnątrz ogromnej białej sali zobaczyłem coś co przypominało ławkę więc na niej usiadłem i schowałem twarz w dłoniach.
- Przepraszam - usłyszałem cichy głos.
Podniosłem wzrok na kruchą blondynkę z zaskakująco pięknymi oczami.
- Mam się przesunąć? 
- Nie, nie o to chodzi - zachichotała - Siedzisz na eksponacie wystawy. 
Zerwałem się z miejsca przyglądając się "ławce".
- Czyli, że to coś jest dziełem sztuki? - spytałem zdziwiony, a ona potwierdziła to kiwnięciem głowy.
- Jeśli chcesz mogę ci pokazać resztę eksponatów.
Dziewczyna przegryzła dolną wargę, a na jej policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce. Wyglądała strasznie znajomo...
- Czy my się już nie znamy?
- Wątpię. Nazywam się T.I, a ty?
- Harry. Mógł bym przyrzec, że już kiedyś się spotkaliśmy - przyglądałem się uważnie jej twarzy, a ona się tylko uśmiechała.

Tamtego dnia miałem rację. Już się spotkaliśmy. Poznałem ją gdy miałem jedenaście lat. Byłem wtedy u państwa Black. Mojej pierwszej rodzinny zastępczej. Naprzeciwko nas mieszkała pewna dziewczyna, na oko w moim wieku. Całe dnie spędzała na werandzie z swoją babcią. Zapamiętałem tylko jej oczy... 
Po dniu pamiętnej przeze mnie wystawy nie poprosiłem ją o numer, nie zaprosiłem jej na randkę. Wyszedłem jakby nigdy nic ale to nie było nasze ostatnie spotkanie.
Widocznie byliśmy sobie przeznaczeni. Spotykaliśmy się na każdym kroku. Uniwersytet, kawiarnia, ulica, kino, park. Tyle razy było mi dane zobaczyć jej piękny uśmiech i rozświetlone przez iskry oczy. Nie tylko ja uznałem, że to przeznaczenie. 
To nie była romantyczna opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Gdybym tak to opowiedział okłamał bym wszystkich. Zakochiwaliśmy się w sobie powoli. Z dnia na dzień coraz bardziej.
T.I została moją żoną. Była wspaniałą kobietą, którą do dzisiejszego dnia kocham całym sercem. Jednak świat nie był w stanie długo utrzymać tego cudu na ziemi. 
Odeszła ode mnie i naszego syna w wieku trzydziestu lat. Dała mi wszystko o czym mógł bym zamarzyć. Moją własną rodzinę, miłość, o którą musiałem nie raz walczyć. Dała mi pewność siebie, której tak bardzo potrzebowałem i teraz gdy stoję na pagórku, na którym została pochowana czuję wiatr na swojej twarzy, który przypomina mi o jej obecności. Widzę jak Sean zbiera kwiaty polne i kładzie je przy marmurowym nagrobku z jej imieniem.
- Tatusiu myślisz, że mama nadal nas kocha? - spytał, a ja wziąłem go na ręce składając drobnego całusa na jego czole.
- Posłuchaj... Mama zawsze będzie nas kochać, jest bliżej niż myślisz. Nieważne gdzie będziesz, co będziesz robił, nie ważne która będzie godzina. Ona zawsze będzie cię kochać najmocniej na świecie.
- Tak mocno jak ty kochasz mnie?
- Tak samo mocno... - wyszeptałem po cichu dziękując jej, że kiedykolwiek pojawiła się w moim życiu.

Odkąd Cię tu nie ma,przestaję trochę wierzyć, że mogłaś mi się w ogóle przytrafić,
że tyle rzeczy pięknych i niezasłużonych może nagle spaść na człowieka...

***
Tym razem troszkę bardziej smutny.
Nie wiem czy wam się spodoba, bo sądząc po braku komentarzy 
przy ostatnim imaginie sądzę, że nie przypadł wam do gusty :/
nie wiem może już nie potrafię pisać :(:(:(
Za dwa dni pojawi się nowy imagin więc jeśli chcecie to zaglądajcie :)

2 komentarze: