czwartek, 11 grudnia 2014

Blank Space


Jesteśmy zbyt młodzi i bezmyślni, to zajdzie zbyt daleko i sprawi, że nie będziesz mógł oddychać lub pozostaniesz z paskudną blizną na sercu.

Ludzie mówią, że nie można całe życie żyć czymś czego już nie ma. Wspomnienia przecież są... więc dlaczego kiedy tylko chcę powiedzieć coś o mojej przeszłości w głowie zapala mi się lampka i po raz tysięczny wygłasza się komunikat "straciłaś to". Ostatnio dość często rozmyślam nad tym co było przez co nie mogę skupić się na teraźniejszości. Znajomi opowiadają o swoich zeszło-imprezowych podbojach, a ja mogę jedynie przytakiwać im głową. W moim życiu nie dzieje się nic odkąd on odszedł. Ale wracając do początku, nasza opowieść zaczęła się mniej więcej tak...

Jak zawsze w piątek wyruszyłam do swojego ulubionego klubu "after dark", w którym miałam się spotkać ze znajomymi. Ubrana w obcisłą czarną sukienkę w drobne stokrotki przemierzałam miasta nucąc pod nosem jedną z ostatnio usłyszanych piosenek. Gdy do moich uszu zaczęły dobiegać dźwięki muzyki, która grała po drugiej stronie ulicy, odetchnęłam z ulgą.
Rozejrzałam się na boki, sprawdzając czy bezpiecznie mogę przejść, po czym biegiem ruszyłam przez ulicę od razu wbiegając do klubu. Ochroniarze już mnie znali więc nawet nie fatygowali się by mnie zatrzymać i sprawdzić mój dowód.  
Zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu szukając mojej przyjaciółki Bo, jej chłopaka Tristan'a oraz jego przyjaciela Josh'a. Poprawka.... okropnie, wręcz obrzydliwie przystojnego Josh'a, który w dodatku jest świeżo co po rozstaniu więc chyba nadszedł czas, by ktoś go pocieszył. Chciałam się odwrócić do tyłu gdy ktoś na mnie wpadł, wylewając na moją sukienkę drink'a.
- No świetnie! - krzyknęłam podnosząc wzrok na chłopaka, który stał obok przepraszając mnie w kółko. 
- Na prawdę nie chciałem - mamrotał.
- Co mi po twoich przeprosinach!? Teraz muszę wrócić do domu i się w coś przebrać zanim Josh mnie zobaczy.
- Jeśli chcesz mogę cię podwieźć, jeszcze nic nie piłem... rozumiesz - powiedział wskazując gestem ręki na moją sukienkę.
- Zabawne - warknęłam - Okay... Więc gdzie masz samochód?
- Motor.
- Co?!
- Jeżdżę motorem. No wiesz... taki jakby rower tylko, że nie trzeba pedałować i jest szybszy.
- Wiem co to motor.
Nie chcąc tracić więcej czasu na rozmowę z... jakkolwiek ma na imię, wskazałam ręką, by prowadził nas do swojego pojazdu, o którym po drodze musiałam jeszcze słuchać długie komplementy. Czy ta maszyna jest jego dziewczyną?
Brunet podał mi kask ale jako największa niezdara na całym świecie nie potrafiłam go zapiąć.
- Poczekaj, pomogę ci tylko nie wierzgaj się tak.
Podniosłam pod brudek, by miał lepszy dostęp do zaczepu, a on dość sprawnie zapiął zapięcie i patrząc mi prosto w oczy przejechał kciukiem po moim policzku tak, że po całym moim ciele przeszły mnie dreszcze.
- Gotowe - pokiwałam lekko głową nie będąc w stanie wykonać bardziej skomplikowanego ruchu.
Już po chwili pędziliśmy w stronę mojego domu, w którym szybko się ubrałam i od razu z powrotem wskoczyłam na motor, by jechać po raz kolejny do klubu. Jednak tym razem nie miałam już w głowie przystojnego Josh'a... tylko ten mały gest chłopaka, którego nie znam nawet imienia.
Oddałam brunetowi kask, który jakimś cudem udało mi się zdjąć, po czym poprawiłam tym razem kremową sukienkę.
- Dziękuję - powiedziałam zerkając nerwowo na buty.
- Nie ma za co. Teraz bez przeszkód możesz biec do swojego chłopaka.
- On nie jest moim chłopakiem - wyszeptałam.
- Ohhh... - wymamrotał - W takim razie jeśli masz jeszcze jakieś dziesięć minut, może pójdziesz ze mną na drinka?
- Z chęcią.
- Jestem Louis - powiedział wyciągając w moim kierunku rękę.
- T.I.
Chciałam uścisnąć jego rękę ale on zrobił coś co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Splótł nasze palce i uśmiechając się ruszył w stronę baru.

Tak się poznaliśmy... z perspektywy czasu uważam, że było to kiczowate. Nie przewrócił się, nie zrobił tego przypadkowo. Zawsze opowiadał o tym, że od razu wiedział, że będę jego więc musiał działać. Więc wylał na mnie drink'a. Może nie było to najbardziej romantyczne zagranie z jego strony, może tak na prawdę sama wmówiłam sobie, że to słodkie ale skutek był jeden. Pokochałam go.
Dalej toczyło się już z górki. Randki, wspólne imprezy, poważny związek, zaręczyny ale na tym się zatrzymało. Niby chcieliśmy być razem, zachowywaliśmy się jak małżeństwo, mieszkaliśmy ze sobą dobre parę lat ale chyba byliśmy nadal za młodzi. Chcieliśmy jeszcze się wyszaleć, a szczególnie ja... Byłam młodsza, nie w głowie było mi ustatkowanie, szczęśliwa rodzinka i dzieci. Więc kiedy ja zaczęłam powoli odpuszczać sobie nasz związek on odszedł. A było to tak...

Znów wróciłam do domu lekko podpita. No dobra... miałam wypite o dużo za dużo ale byłam w stanie mówić więc nie mogło być aż tak źle. W progu drzwi od salonu stał mój narzeczony ze skrzyżowanymi rękami i miną jakby chciał kogoś zabić... tym kimś chyba byłam ja.
- Dziewczyno masz już 22 lata nie uważasz, że czas trochę przystopować?
- Mam tylko 22 lata, kiedy się wyszaleje jak nie teraz?
- Nie mam już do ciebie siły.
- Bo się popłaczę - zaśmiałam się - nie widzisz, że świetnie się bawię bez ciebie? Jak chcesz, to odejdź.. Nikt cię tu nie trzyma.
- Będziesz tego żałować.
- Jak na razie żałuje tylko tego, że w dniu kiedy się poznaliśmy, wyszłam z domu.
To ostatnie co mu powiedziała. Już po chwili oczy zaszły mi mgłą i w oddali słyszałam tylko jego głos.
Ocknęłam się w szpitalnej sali. Panikując zaczęłam rozglądać się po bokach szukając Louis'a ale go nie było. Pielęgniarka powiedziała mi, że przywiózł mnie jakiś chłopak, nie podał swojego imienia i nazwiska, powiedział tylko by się mną zajęli i zniknął.
W myślach odtwarzałam sobie to co powiedziałam mu zeszłego wieczoru... Odszedł przeze mnie.

Od tamtego dnia staczałam się coraz niżej. Przestałam spotykać się z znajomymi, ogólnie moje życie polegało na bardzo interesującym wpatrywaniu się w ścianę. Żyłam złudną nadzieją, że on kiedyś wróci ale po upływie pół roku przestałam w to wierzyć i po raz kolejny jestem w punkcie wyjścia.
Dziś stoję tu, a dokładniej na barierce jakiegoś mostu, patrzę w dół i po prostu chcę polecieć. 
Przyjaciele nie mieli racji, ja nie żyję przeszłością... bez niego wcale nie żyję. Jestem ale czy można to nazwać życiem?
Gdy chcę już robić ostatni krok do przodu w ułamku sekundy widzę wszytko.. każdy uśmiech, uścisk, czas spędzony razem... widzę każdy moment mojego życia i cholera. Chcę więcej takich chwil.
Niechętnie zeszłam z barierki opierając się o nią. Westchnęłam pod nosem wyciągając z tylnej kieszeni spodni komórkę. Wybrałam tak dobrze mi znany numer i czekałam, aż odbierze.
- Halo?
- Miałeś rację - wymamrotałam - żałuję i to strasznie. We wszystkim miałeś rację, moje życie wcale nie było ciekawsze kiedy mogłam imprezować, bo kiedy wracałam do domu on był pusty. Nikt nie stał w drzwiach i nie mówił mi jaką jestem kretynką. Na początku myślałam, że to żart... Że wrócisz po kilku dniach ale nie wracałeś, a dzisiaj zrozumiałam, że potrzebuję więcej czasu. Ale tylko pod jednym warunkiem... że ty będziesz obok.
- Boże dziewczyno! Trochę ci to trwało - zaśmiał się - musiałem czekać pół roku, aż zadzwonisz i przyznasz mi rację.
- Czekałeś? - zapytałam z nadzieją.
- Każdego dnia i każdej przeklętej nocy bez ciebie.
- Proszę... przyjedź, zostań i już nigdy nie odchodź - płakałam siadając na zimnej powierzchni chodnika - Błagam...
- Kochanie.. nie płacz skarbie już do ciebie jadę.
Kiedy w opłakanym stanie wróciłam do domu, on już tam był. Stał jak zwykle w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami i swoim wyrafinowanym wyrazem twarzy.
Wpatrywałam się w niego starając się upewnić w fakcie, że to dzieje się na prawdę...że on tu jest, a nie tak jak zawsze. Podejdę, a on okaże się tylko wytworem mojej wyobraźni.
- Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą jaką kiedykolwiek znałem - przyznał podchodząc bliżej.
Potarł wierzchem dłoni o moją twarz, a ja wtulając się w jego dotyk powtarzałam sobie w myślach jego imię niczym mantrę, która miała mi go przywrócić.
- Ale jednocześnie jesteś tą samą osobą, którą kochałem wczoraj, tą którą kocham dziś i tą którą będę kochał, aż do końca moich dni.
Zawiesiłam mu ręce na szyi chcąc przyciągając go jak najbliżej siebie, czułam jak jego serce bije i wiedziałam w tym momencie tylko jedno... Już nigdy nie pozwolę mu wysunąć się z moich rąk.


Powiedzą ci, że jestem szalona ale w środku odczuwam pustkę i wypełnią ją twoim imieniem.

***
No to kolejny Imagin dedykowany wam moje Aniołki.
Może nie wprowadza on w świąteczny nastrój ale wydaje mi się być całkiem okay.
Wiem, że teraz jest czas popraw i podsumowujących sprawdzianów,
więc trzymam za was kciuki i mam nadzieję, że te święta
spędzimy razem :)))
To co może tym razem dobijemy do 3 komentarzy? albo więcej.
No wiecie taki prezent pod choinkę...
A skoro o prezentach mowa to chciałam przypomnieć o możliwości składania zamówień 
bądź dedyków dla bliskich wam osób :)))
czekam na wasze komentarze <3 wasza na zawsze Patrycja.

3 komentarze: