niedziela, 29 marca 2015

Wish you were mine


Urodziny... Dziś spełnienia marzeń życzy mi ten, który miał nim być.

Paru znajomych, masa prezentów i on. Stoi oparty o jedną ze ścian i czeka, aż kolejka ludzi stojących przy mnie złoży mi te głupie życzenia i w końcu odejdą. Widzę jego płonące spojrzenie przez co nogi same mi się uginają. Widzę w jego oczach to co tak bardzo chcę zobaczyć jednak pod powłoką pożądania błyszczy tak dobrze mi znana obojętność. Gdyby jego spojrzenie mogło mówić byłoby to coś z serii "stoję tu tylko dlatego, że nie mam nic ciekawszego do roboty, a ty jesteś tu tylko przez przypadek". Patrzę jak tłum się rozchodzi, a on stawia kolejne kroki powoli przesuwając się w moją stronę. Serce przyśpiesza obrotów, ręce trzęsą się jak pod wpływem środków na pobudzenie, a w ustach brak mi śliny.
- Wszystkiego najlepszego T.I. Spełnienia marzeń i reszty tych pierdół.
- Dzięki - wyszeptałam, a on pocałował mnie w policzek, po czym po prostu odszedł.
Zostawił mnie w kompletnym osłupieniu jednak po chwili się z niego wyrwałam. Zobaczyłam jak siedzi na kanapie trzymając w ręce butelkę z piwem. Spojrzał w moją stronę więc od razu odwróciłam wzrok. Niemal mogłam usłyszeć jak się śmieje pod nosem. Dźwięk muzyki i tłuczonego szkła, za które przyjdzie mi zapłacić ucichł w jednym momencie gdy on podniósł dłoń do góry i gestem ręki wskazał na schody. Uniosłam pytająco brew, a on jakby nigdy nic, wstał z kanapy i ruszył do przodu co jakiś czas się oglądając, by sprawdzić czy aby na pewno za nim idę. 
W co ty za mną grasz? -pomyślałam przeskakując po dwa stopnie. Błądziłam za nim wzrokiem nie chcąc go zgubić w tłumie ludzi, którzy urządzili sobie wycieczkę po górnej części mojego domu. Skręcił w prawo i przekroczył drzwi do mojej pracowni, która była zawalona książkami i dokumentami z mojej pracy. Zamknęłam za sobą drzwi obracając się do niego przodem. Byłam zestresowana i przepełniona wielką obawą.  Może nawet strachem, jakbym za chwile miała stracić coś co nigdy nie było w moim posiadaniu.
- Myślałem, że stchórzysz - wymamrotał podchodząc coraz to bliżej. 
- Dlaczego miała bym to zrobić? - zapytałam drżącym głosem.
- Nie należysz to osób, które lubią ryzykować  - zaśmiał się dotykając wierzchem dłoni mojego policzka  - chciałem dać ci prezent.
- Jaki? 
- Pozwól, że ci pokażę. 
I w tym momencie nasze usta się złączyły. Smakował jak maliny w zimę, coś niezwykłego, a wręcz niedorzecznego ale jednak. W tej sekundzie stałam w swojej pracowni smakując tych malin. Maliny w zimę, mój ulubiony smak.
Przypadł mnie do biurka, po czym ujął moją  twarz w dłonie. 
- Podoba mi się ten prezent - wymruczałam kładąc  rękę  na jego karku.
- Meg mówiła, że ci się spodoba.
- Że  co ?!
- Nie  dramatyzuj, to tylko pocałunek.
- Dla ciebie może  i tak - wyszeptałam odchodząc.

Siedziałam na dachu pozwalając, by łzy  pozwoli spadały z moich policzków. Nie wiedziałam, że  może  boleć  jeszcze bardziej  dopóki nie zobaczyłam to na trawniku. Chyba kogoś  szukał, tym kimś  nie byłam ja.
- T.I ! Gdzie jesteś?
Zdziwiona wpatrywałam się w bruneta ciesząc się, że jestem poza zasięgiem jego wzroku. Dość szybkim ruchem z powrotem wślizgnęłam się do domu i dość spektakularnie zbiegłam po schodach. Rozglądając się dookoła upewniłam się, że na swojej drodze nie spotkam bruneta, po czym biegiem skierowałam się do parku naprzeciwko mojego domu. Dobiegłam do jednej z ławek i położyłam się na niej nie będąc w stanie oddychać. Słabą mam kondycję.
- Od jutra przysięgam ci boże, zacznę biegać.
- Nie ładnie tak składać obietnic, których i tak się nie dotrzyma.
O jezusie... Liam. ale jak to? przecież specjalnie rozglądałam się by mnie nie zobaczył. To chyba najgorsze urodziny w moim życiu.
- Przynajmniej nie robię sobie żartów z cudzych uczuć.
- To nie tak T.I - powiedział klękając obok mnie.
Patrzyłam na jego anielską twarz, w której podkochuję się chyba od zawsze. Ale wiem jakie są realia. Tacy ludzie jak on nigdy się nie zmieniają, nie ma co liczyć na szczęśliwe zakończenia gdy w grę wchodzi osoba bez większych uczuć.
- Nie musisz się tłumaczyć Liam - wyszeptałam podnosząc się do pozycji siedzącej - Tłumaczą się winni, ty nic nie zrobiłeś... po prostu taki jesteś.
Wstałam z miejsca i wolnym krokiem ruszyłam jedną z alejek nawet nie licząc na to, że za mną ruszy.
- A skąd ty możesz wiedzieć jaki jestem?! - krzyknął.
Odwróciłam się w jego stronę śmiejąc się pod nosem. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i po prostu się w niego wpatrywałam.
- Czasami wydaje mi się, że wiem o tobie więcej niż ty sam. Możesz mnie nie zauważać ale ja zawsze byłam obok.
- Nie chciałem żebyś się na mnie obraziła - wymamrotał drapiąc się po karku - Chciałem dobrze.
- No i tak było - uśmiechnęłam się - dziękuję za ten prezent ale nie spodziewałam się go. Bo sądziłam, że kiedy mnie pocałujesz będzie chodziło o coś więcej.... zawsze chciałam czegoś więcej.
- Trochę się przeliczyłaś.
- Racja.
- Mogę ci dać resztę prezentu?
Uniosłam jedną brew, podchodząc trochę bliżej jednak na tyle daleko by mnie nie dotknął. Brunet wysunął w moją stronę rękę, w której trzymał dwa bilety do kina.
- No wiesz - zaczął mówić jednak nie przychodziło mu to łatwo - Nie tylko ty chcesz czegoś więcej.
- Czyli ty...
- Od zawsze.
- Niemożliwe - zaśmiałam się panicznie.
Chłopak zniszczył dzielący nas dystans, przyciskając mnie do siebie. Położyłam dłonie na jego ramionach i uśmiechnęłam się nieśmiało podczas gdy on mało dyskretnie zbliżył swoje usta do moich.
- Już się nie złość... tamto to tylko pocałunek, a od teraz chcę czegoś więcej... znacznie więcej.

Po tamtym dniu coś się zmieniło. Nie wiem czy do końca uwierzyłam w to, że ktoś taki jak on jest w stanie się zmienić. Prawdą było to, że kochałam go bezgranicznie. Nie chciałam by się zmieniał, a na pewno nie dla mnie. Wydaje mi się, że zrobił to dla siebie.
Nasze "więcej" różniło się w swoim znaczeniu. Nie chodziło nam do końca o to samo ale nie można powiedzieć, że nie próbowaliśmy. Od tamtego czasu minęły już dwa lata i z pełną dumą mogę powiedzieć, że moje urodzinowe marzenie nadal jest obok mnie, a nasze głupie więcej nas łączy.
- O czym myślisz? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia.
- Wspominam.
- Gdy to robisz, to nie kontaktujesz. Jakbyś była gdzie indziej, wyglądasz komicznie - rzuciłam w niego poduszką, a on zaczął się śmiać.
- Cicho siedź, lubię myśleć o naszych wspólnie spędzonych chwilach.
- A którą lubisz najbardziej?
- Nie mam. Każda miała w sobie coś niezwykłego, nie potrafię wybrać jednej i powiedzieć, że znaczy ona więcej niż pozostałe.
- Mam tak samo - powiedział przyciągając mnie do siebie.
Złączył nasze usta, a ja po cichu, po raz kolejny dziękowałam bogu, że dał mi zaszczyt kochania go. Bo właśnie to jest moim największym sukcesem. 

***
imagin napisany z dedykacją dla was.
tak bez żadnej przyczyny ode mnie xd mam nadzieję, że wam się spodoba :)

1 komentarz:

  1. Bardzo romantyczny *---* i to ich więcej hagahsgahag oby więcej takich imaginów :***

    OdpowiedzUsuń